2 czerwca 2023 r.
Tyrolczycy na Śląsku. Najmłodsza kolonia wiary ewangelickiej w Prusach Cz.2

Cały tekst przepisał na komputerze i dostosował do naszego języka
Emil Pyzik Mysłakowice w 2009 roku.

IV. Zillertalczycy w Kowarach.

 

W Prusach nie było zbyt dużych wątpliwości w jakiej prowincji – krainie „Inklinanci” zostaną osiedleni. Żadna inna prowincja nie mogła się do tego lepiej nadawać, raczej sama się prosiła- był to Dolny Śląsk. Śląsk to nie tylko najbliższy do osiedlenia teren, ale także przez swoje położenie w jakiś sposób przypominał im swoją piękną ojczyznę. Kraj który stracili był w pewnym stopniu podobny do tego który dostali od króla pruskiego. Jak dobrze wiemy była to jedna z najważniejszych i najgorętszych próśb do pruskiego monarchy.

Wcześnie więc z tego powodu z rozkazu króla pruskiego, został powiadomiony naczelny prezydent Śląska dr Merkel, aby uchodźcy powierzeni zostali jego specjalnej pieczy, opiece. Tu zaś na Śląsku nie było żadnych wątpliwości, jaka wyjątkowa okolica najbardziej tym wymogom odpowiadała. Tutejszy krajobraz Karkonoszy, ze swoimi pięknymi wioskami i miastami był dla tego projektu osiedleńczego jakby specjalnie stworzony. Merkel zamieszkały koło Bolesławca, miał wyjątkowe stosunki z tą okolicą.

Tutaj w pobliżu Kowar, w pięknym i urokliwym Bukowcu, żyła wysoce przez niego ceniona i czczona, starsza pani z która wdał się w szeroko zakrojoną korespondencję. Pani hrabina Fryderyka von Reden na niedolę ludzką miała szeroko otwarte oczy, czułe serce i zawsze pomocną dłoń – przymioty te szczególnie mocno się rozwinęły podczas jej wdowieństwa. Głęboka skłonność do pobożności, pozwoliły jej dla tych nieszczęśników którzy z powodu wiary, wyrzekli się nawet własnej ojczyzny i sięgnęli po wędrowne kije, otworzyć dla nich swoje kochające serce.

Na skutek pertraktacji naczelnego prezydenta z hrabiną uzgodniono; że gdy w okolicach Karkonoszy znajdzie się zakwaterowanie dla Zillertalczyków, wtedy można będzie liczyć ze strony hrabiny na znaczną pomoc i wykorzystać jej wpływy w tym terenie. Na samym początku chodziło o tymczasowy azyl, do momentu aż ostatecznie zostanie ustalone stałe miejsce pobytu inklinantów. A wynikało to stąd że ta imigracja została tak nagle zapowiedziana, że żadne wstępne uzgodnienia nie miały czasu aby zaistnieć, a tym bardziej być wykonane. Bo normalnie takie osiedlenie wymagało czasu do zastanowienia: co i gdzie.

Został więc uzgodniony prowizoryczny plan, którego czas działania nie można było na razie przewidzieć, ale zaplanowano go na okres jednego roku. Takie nadzwyczajne warunki wymagały też nadzwyczajnych środków dyscyplinarnych. Kiedy Rząd był już przekonany o gotowości pomocy ze strony hrabiny von Reden, utworzono dwa prowizoryczne i nadzwyczajne urzędy zarządzające: w Berlinie – Komisja Królewska do regulowania spraw uchodźców która składała się z 3 członków tj. z nadwornego kaznodziei Straussa i radcy najwyższego Jakobi oraz przewodniczącego ministra hrabiego von Lotto.

Jednak naglącą potrzebą było utworzenie w bezpośredniej bliskości emigrantów, pośrednictwa pomiędzy Komisją w Berlinie a inklinantami. Powołano więc dla kolonii specjalny komitet - Komitet do spraw uchodźców z Tyrolu. Aby założyć taki komitet należało pertraktować z nadprezydentem – dnia 13 sierpnia 1837 roku.

Jeżeli Komisję z Berlina można porównać do władzy udzielnej mającej ostatnie słowo, która jednak emigrantów na oczy nie widziała i nie słyszała, to Komitet miejscowy był miłym i przyjemnie zarządzającym tworem, który chętnie tych ludzi uszczęśliwiał i nie pozwalał mieszać się do nich oraz brał żywy udział w ich codziennych kłopotach i małych radościach. Komitet ten był cały czas w bezpośredniej bliskości z wysiedleńcami.

Ten Komitet powstał niczym jeszcze Tyrolczycy opuścili Zillertal, nie postawił sobie przed sobą żadnych prostych zadań do wykonania. Najpierw został opracowany spis zagadnień który został przedstawiony królowi, następnie przez niego sprawdzony i potwierdzony. Podstawowym założeniem tego statusu było to że 3 urzędujących członków składało się na cały Komitet. Tych troje byli to: hrabina von Reden z Bukowca jako prezydent, radca okręgu hrabia Matuszka z Miłkowa i burmistrz z Kowar kapitan Flugel.

Celem tego zgromadzenia było: kierowanie tymczasowym zakwaterowaniem emigrantów przez jeden rok w Kowarach i jego okolicy, znalezienie dla nich i ich inwentarza dachu nad głową. Ciągła troska o cielesny i duchowy pokarm dla kolonistów. Hrabina wyjaśniła wprawdzie z góry że w zimie jej nie będzie w domu i zastąpi ją panna Karolina von Riesedel, lecz później wyglądało to na to że w swoim wielkim poczuciu sumienia i w prawdziwym odczuciu swojej nieodzowności, nie umiała się oderwać od ulubionego zadania.

Każdemu członkowi Komitetu został dokładnie wyznaczony zakres działania i ustalony szczegółowy porządek działalności. W każdy piątek o godzinie 3 po obiedzie odbywało się posiedzenie Komitetu w Bukowcu, na zebranie mogli być również ściągnięci honorowi członkowie. Aby jednak rokowania nie przeciągały się długo, liczba 4 – 6 członków nigdy nie była przekroczona. Komitet podpisywał się kolektywnie – „Comitet”, przy jedności głosów decydowała pani prezydent o pieczęci, o wolnych od opłat pocztowych przesyłek, o rodzaju sprawozdań, o prowadzeniu protokołów, prowadzeniu kasy itp. O wszystkim decydowały specjalne paragrafy.

Już wówczas uważano za wskazane, pozostawić Tyrolczykom, aby sami kierowali swoimi sprawami. Uznano również że z ich kręgu ma być wybrany Zarząd składający się z 3 lub 4 członków. Gdy oni dopiero przygotowywali się do mającej odbyć się podróży, gdy już w Kowarach wszystko było przygotowane w pełnej gotowości. Komitet sam siebie prześcigał w różnych pomysłach. Niezliczona ilość listów została wysłana na różne adresy, do naczelnego prezydenta, do różnych radców krajowych, do rozmaitych austriackich urzędów, do Wysokiej Komisji i wielu innych instytucji.

Do obywateli Kowar został skierowany apel, aby każdy kto tylko może przyjął do siebie emigrantów, i aby się zgłosił z tym do urzędu podając ile może udostępnić izb, pokoi, spiżarni, pomieszczeń strychowych, szop, komórek, obór, jakiej wielkości są te pomieszczenia oraz jakiego czynszu za to żąda.

Niedługo transakcja zakwaterowania przynajmniej na początek została załatwiona. Troską Komitetu było już wczesne i pilne przeprowadzenie wywiadu, w celu zapoznania się jakie kwatery chcieliby emigranci uzyskać do swojego tymczasowego zamieszkania. Pytano o to więc Merkela, on jednak nie mógł jeszcze udzielić dokładnej informacji, jednak do tych szacunków wykorzystano główną listę wędrowców. Jednak najbardziej już potrzebna była szybka zaliczka finansowa. Na dobry początek otrzymano 1000 talarów.

Ale wiele rzeczy było jeszcze do zrobienia, a czas biegł coraz szybciej, a tak niewiele dopiero zrobiono. Wszystkie zgłoszone mieszkania do wynajęcia musiały być jeszcze raz sprawdzone, było to zajęcie dla rektora który sam do tego się zgłosił. Potrzebna była jeszcze słoma i kołdry do spania oraz łóżka i prześcieradła. Każdy doradzał ale tak bardzo było mało pomocy. W końcu dotarła wiadomość że Tyrolczycy wreszcie wyruszyli w drogę. Meldunek dotarł od najwyższego burgrabiego królestwa z Czech, hrabiego von Chotecki do naczelnego prezydenta Śląska.

Teraz pilnie śledzono marszrutę wędrowców w każdy dzień na mapie, nie brakowało też szczerych modłów dla ich szczęśliwego dotarcia do upragnionego celu. Po pruskiej stronie marszruta została ustalona. Starosta Okręgu Kamiennej Góry von Thielau, miał za zadanie przejąć od granicy kierowanie pochodem i przeprowadzić go przez swoje miasto do Kowar. Nagle w ostatniej chwili przyszła wiadomość, że w Kamiennej Górze wybuchła epidemia cholery. Z tego powodu szybko wysłano wiadomość do starosty, aby zmienił trasę marszu i miejscowości które są zarażone cholerą ominął.

Z miejscowości Schatzlar w Czechach przez Jarkowice przeprowadził Tyrolczyków tak że zaoszczędzono sporo drogi i emigranci wkroczą równocześnie na pruską ziemię i kowarski obszar ziemski. Naczelny prezydent, który o zatwierdzenie tej zmiany poproszony został, nie miał nic przeciwko temu. Zarządzono również, aby żandarmi końmi dostarczyli do magistratu w Kowarach listy – wykazy poszczególnych transportów. Pochód jednak pozostał dłużej w drodze niż to wcześniej obliczono. Wówczas Komitet zaczął się niepokoić, martwił się że wędrowcom sprawiono po drodze jakieś trudności. Ciągle nie nadchodziły dalsze jakieś wieści, dlatego wzrastał niepokój wśród członków Komisji.

Zaczęto więc interweniować w różnych austriackich urzędach oraz w Pradze i w Lubawce. Jednak kolumny powoli dalej maszerowały a wiadomości jakoś nie nadchodziły. Wreszcie dyrekcja policji w Pradze zameldowała że dnia 31 sierpnia dwóch przewodników Geisler i Kolan z 40 ludźmi podjęli drogę przez Trutnow. Komitet nakazał staroście z Thielau aby pofatygował się na granicę i oprócz pokierowania pochodem, zajął się także przeglądem dokładnym paszportów wędrowców, czy przypadkiem nie zjawi się na granicy ktoś bez pozwolenia – bez paszportu.

Jak tylko austriacki Komisarz do spraw emigrantów zjawił się na granicy, wysłano meldunek do starosty, jednak gdy starosta dotarł do granicy emigranci przekroczyli granicę już dzień wcześniej. Zaś Komisarz austriacki sądził że już swój obowiązek spełnił i udał się w drogę powrotną. Tyrolczycy zaś po krótkim wypoczynku wyruszyli w dalszą drogę. Teraz tęsknili za zakończeniem uciążliwego marszu. Na granicy natomiast w czasie pedanterii paszportowej, podniesiono wielki lament że rewizja została utrudniona i w spis paszportów Urzędu Celnego zostały wpisane tylko nazwiska posiadaczy paszportów, bez innych towarzyszących im osób.

Czy ten pierwszy oddział emigrantów otrzymał wiadomość o zmianie drogi?, czy został powiadomiony o epidemii cholery?, czy też obrali najbliższą drogę uważając za dobrą?, dość że powędrowali całkiem sami najbliższą drogą do celu i dotarli przez Miszkowice do Kowar dnia 20 września 1837 roku.

Tutaj już na parę godzin przed ich przybyciem, dowiedziano się o nich przez konnych posłańców i pośpieszono przygotować im skromne ale serdeczne przyjęcie. Oczywiście bez zbędnych formalności i uroczystości, w rozsądny sposób zaprowadzono ich do gospody pod „Lwem”, gdzie wszyscy mieli się pokrzepić jadłem i napojem, następnie rozdzielono ich na poszczególne kwatery. W podobny sposób przedstawiciele miasta Kowary obeszli się ze wszystkimi grupami wędrowców.

Dalej nie została wyjaśniona znaczna różnica czasu pomiędzy poszczególnymi grupami. Tylko 5 dni tak to wspominano dzieliło pierwszą grupę od ostatniej, zaś czas przybycia różnił się między nimi aż o jeden miesiąc. Podobnie nie zgadzały się liczby wychodzących, z tymi którzy przybywali, w ogóle poszczególne transporty ciężko było rozszyfrować. Wydawało się jakby dwa transporty w drodze zlały się w jedną grupę. Stąd jest przypuszczenie że 4 oddziały wymaszerowały, podczas gdy wiadomo że było ich na pewno pięć, jednak tylko 4 przymaszerowały. Pierwsza grupa przywędrowała 20 września a ostatnia dopiero 17 października 1837 roku, zaś jeden z Tyrolczyków Bartłomiej Stockl, przybył nawet o jeden miesiąc później.

Po przybyciu dwóch pierwszych grup, czyli głównej liczby emigrantów, to już w następną niedzielę odbyło się uroczyste powitanie Tyrolczyków w kościele. Dwóch duchownych czyli Sussenbach i Neumann, w swoich przemowach kierowali się do mieszkańców Kowar aby ci z szacunkiem i miłością odnosili się do przybyszów. Gdy wreszcie dotarła trzecia grupa, pomyślano aby jeszcze raz urządzić kościelną uroczystość dziękczynno - powitalną aby podziękować za szczęśliwe przybycie wiernych ewangelickich, a było to 8 października. Dwa dni później miało się odbyć kolejne podziękowanie dla nich.

Dla Biblii wzięli na siebie krzyż i niedolę wygnania, jednak tylko niewielu posiadało własną biblię. Dlatego postanowiono każdemu podarować Biblię jeżeli jej jeszcze nie posiadał. Wydano zatem rozporządzenie że o godzinie 10 przed południem mają się zgłosić wszystkie głowy rodzin oraz wszyscy samotni i nieżonaci do ratusza. Tutaj zostały im wydane Biblie jako podarunek od innych wyznawców. Szczera i pozbawiona obłudy radość ogarnęła obdarowanych Tyrolczyków.

Krótko po tym zebrał się Komitet tym razem w celu aby Tyrolczyków zaopatrzyć w śpiewniki, i tym razem wędrowcy przyjęli podarunek z wielkim wzruszeniem. Zapewne wiadome jest nam że z każdą taką akcją wiązały się odpowiednie budujące przemowy duchownych. Komitet te przemowy chciał wydrukować aby je później wręczyć Tyrolczykom jako kolejną pamiątkę, lecz naczelny prezydent zakazał tego robić aby zbytnio nie obciążać i tak skromnej kasy. Komitet zobowiązał się szczególnie podziękować wszystkim tym którzy pomagali w podróży wędrowcom, okazali im miłość i przyjmowali ich na kwatery, a szczególnie już wspomnianemu pastorowi Belmannowi.

W międzyczasie Tyrolczycy zaczęli już powoli wypoczywać po ciężkich trudach tak długiej podróży. Ich pierwszą myślą było aby złożyć królowi podziękowanie i powiadomić go o ich szczęśliwym dotarciu oraz zwierzyć mu się co im jeszcze na sercu leży, co dalej jeszcze szczegółowo powinno być rozpatrzone. Po zebraniu pod kierownictwem Johanna Fleidla wspólnie ustalili następujący list do Jego Królewskiej Mości.

Do Najłaskawszego i wielce potężnego Króla i Pana”

My Tyrolczycy, którzy wywędrowaliśmy z powodu wiary z Zillertalu, szczęśliwie dotarliśmy do naszej nowej Ojczyzny i zostaliśmy Bogu niech będą dzięki że bardzo życzliwie przyjęci i przez troskliwość Jego Majestatu króla bardzo dobrze traktowani. Dziękujemy za wielką łaskawość i miłosierdzie naszego króla, które nam już i przez to jest dane, że mamy własnego nauczyciela dla młodzieży, dorosłych i starszyzny, którzy jeszcze nie umieją czytać a Pismo Święte sami chcieliby czytać.

Szczególnie jednak dziękujemy za to, że dla nas przez duchownych udzielane lekcje religii być mają, czego my wszyscy z całego serca sobie życzymy, abyśmy wszyscy poznali i pojęli jakie ważne znaczenie dla nas jest Wieczerza Pańska. Prosimy też, najłaskawszego króla i Pana naszego, abyśmy mogli, jeżeli to jest możliwe aby w tej miłej okolicy mogli razem pozostać. Okolica ta jest we wszystkim podobna do naszego starego kraju, chcemy też bardzo chętnie pozostać w pobliżu naszego wspaniałomyślnego króla.

Prosimy też by wyznaczenie naszego stałego miejsca, było jak najprędzej jeżeli to jest możliwe udzielone zostało, bo wtedy będziemy mieli mnóstwo do roboty, a my jesteśmy do pracy przyzwyczajeni, my nie potrafimy próżnować na daremnie.

Jesteśmy jednakże bardzo zadowoleni, że możemy powiedzieć że nieszczęście, jeżeli zamieszka obok zmiłowania, to przestaje być nieszczęściem.

Teraz składamy nasz dług wdzięczności u stóp Waszego Majestatu ze wzrokiem skierowanym na niebieskiego ojca i z prośbą aby zechciał naszego króla zachować w długim zdrowiu i pobłogosławić jego rządy oraz cały jego królewski dwór, abyśmy mogli pod jego pieczą prowadzić ciche i przyzwoite życie. Dobre i miłosierne ojcowskie serce, naszego dobrego króla, rozbudza nasze wszystkie serca i obiecujemy być posłuszni i wierni przez całe nasze życie.

Chcemy bardzo, jeżeli to jest w naszej mocy, spełnić wszystkie rozkazy Waszej Wysokości, tak jak to czyniliśmy dotychczas dla cesarza. Bóg zapłać Waszej Wysokości za całe dobro, które czynisz dla nas, wierni i uczciwi chcemy pozostać i nigdy nie przestawać za Was się modlić, oczekujemy również z dziecinną ufnością co Wasza Wysokość o nas postanowi.

Kowary dnia 18 października 1837 roku.

 

Podobne pismo skierowali Tyrolczycy w tym samym dniu do następcy króla czyli jego syna który później nosił imię Fryderyk Wilhelm IV.

Waszą królewską Wysokość powiadamiamy o tym, że my Tyrolczycy z Zillertalu przybyliśmy tu szczęśliwie i dostrzegamy wielkie i liczne dobrodziejstwa, jakie są w części nam dane i na pewno wiemy że zawdzięczamy to Bogu jak również naszemu dobremu królowi, za którego chcemy się nieustannie modlić.

Prosimy jednakże najłaskawszy Panie, ponieważ Was także bardzo pokochaliśmy i także całe nasze zaufanie w Wasze ręce składamy jako naszego przyszłego króla, jeżeli Bóg powoła naszego króla do siebie a królewskie berło odda w Wasze ręce, co nastąpi według upodobanie Jego, aby Wasza królewska Wysokość nas także za swoje dzieci uznał i otoczył swoją opieką. My zaś podejmujemy się nasze wszystkie obowiązki spełniać i zawsze modlić się za Waszą królewską Wysokość i cały dwór, tak jak to teraz z wiernego serca czynimy, a szczególnie dnia 15 czyniliśmy to w Waszym radosnym dniu”.

List do ewangelickiego duchownego.

Serdecznie ukochany przyjacielu i bracie w Jezusie Chrystusie.

Ponieważ życzycie sobie abyśmy Wam opowiedzieli, jak przebiegała podróż. W związku z tym nie będziemy już tego dłużej przeciągać. Ale prosimy Was, abyście nam nie wzięli za złe, że nie dawaliśmy Wam tak długo znać o sobie. A przyczyna tego była taka, że chcieliśmy zaczekać, aż cała nasza grupa tu przybędzie i wtedy nawet o tych ostatnich będziemy Wam mogli coś opowiedzieć.

Bardzo martwiliśmy się, bo w czasie podróży dowiedzieliśmy się że w Bocklabruck, byliście tylko 7 godzin od nas. Ale ponieważ oczekiwaliśmy codziennie Pana tu w Kowarach i nie mieliśmy żadnej pewności co z Panem się dzieje. Tak więc zdecydowaliśmy że dnia 29 września zdobyć paszport i wyjść Panu naprzeciw.

Ale Bogu niech będą dzięki, nie doszliśmy dalej jak do Konigshain na granicę, gdzie spotkaliśmy Pana zdrowego, wesołego i pogodnego który z wielką serdecznością nas powitał Co się zaś tyczy nas, to nie możemy pisać inaczej, jak tylko to, że wszędzie otrzymywaliśmy dobre zakwaterowanie i z serdecznością przyjmowani. Nikt nigdzie nie kładł nam kłody pod nasze nogi.

Pierwsi którzy tu przybyli z pewnością mówili, że niektórzy z nich musieli 2 razy kwaterować pod gołym niebem. Ale Bogu niech będą dzięki, naszą grupę to nie spotkało, zapewne kierowała naszą grup ręka samego Boga i prowadziła nas przez wszystkie miejscowości, aż dotarliśmy wszyscy do naszej tej nowej ojczyzny. Dlatego niech Jemu będą serdeczne dzięki.

To samo mówili ostatni przybysze, czyli sprawdziły się słowa które w Efferiding podczas kazania usłyszeliśmy na pocieszenie – „Czy brakowało Wam kiedykolwiek czegoś?”.

Wraz z uczniami Chrystusa musieliśmy wyznać: „Nigdy żadnego”. Dlatego teraz chcemy naszemu Panu podać do wiadomości, że 5 z naszych już tu na miejscu w Kowarach leży w grobie pochowanych. U 3 została rozpoznana cholera przez naszego pana doktora. Zaś u 2 rozpoznano słabość cielesną, wśród których był młody chłopiec w wieku 12 lat inni zaś byli już w bardzo podeszłym wieku. Niech się stanie wola Twoja Ojcze nasz, który zawsze i wszędzie jest najlepszy.

Teraz oni udali się w podróż, pozostawiając nas w doczesnej podróż i udali się do swej nowej i niebiańskiej ojczyzny, która przecież czeka każdego z nas. Jednak jeszcze wcześniej doczekali się przyjęcia Wieczerzy Pańskiej, za którą przecież tak bardzo tęsknili i jej pragnęli. Teraz spokojnie oddali się woli swego Boga i zeszli z tego świata.

Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, gdyż do dzisiaj nie ma jeszcze żadnej decyzji ze strony naszego Najłaskawszego Pana i króla oraz ojca narodu, gdzie właśnie się podziejemy. Natomiast od naszego kochanego króla otrzymaliśmy wynagrodzenie jak: gdzie jest 1 rodzina, to na 1 osobę przypadają 2 srebrne grosze, a z indywidualnych 1 osoba ma 3 srebrne grosze, a także na każdą osobę powyżej 14 lat przypadają dziennie 2 funty chleba.

Teraz najserdeczniejszy bracie nasz w Chrystusie, pozdrawiamy Was wszystkich oraz dziękujemy serdecznie za wszystko, co uczyniliście dla nas w czasie naszej długiej i dalekiej podróży. Musimy przyznać, że nie byliśmy godni takiej dobroci i takiego miłosierdzia z Waszej strony która od Was otrzymaliśmy. Niech dobry Bóg wynagrodzi Wam wszystkim docześnie i na wieki Wasza dobroć!

Kowary dnia 14 października 1837 roku.

 

Z uczuciem wzrastającej siły i ufności także w Zillertalczykach wzbierała ochota do krytyki bo nie wszystko w nich wzbudzało zachwyt. Po pierwszym radosnym uniesieniu z powodu dobrego i serdecznego przyjęcia nastąpiła mała konsternacja. W niektórych wypadkach należy im przyznać rację. Wprawdzie różne kłopoty paszportowe nie były szczególnym nieszczęściem, ale to powodowało u pełnych otuchy emigrantów uczucie obcości, gdy z powodu pewnych nieścisłości w paszporcie lub w nim błędu, zostali zatrzymani na granicy i nie wolno im było ruszyć dalej do oczekiwanych Kowar, aż do czasu gdy na granicę dotrą prawidłowe dane.

W Kowarach w końcu zauważono, że 6 osób czyli 2 kobiety i 4 mężczyzn, którzy przybyli, mieli wprawdzie paszporty, lecz nie figurowali na głównej liście wędrowników. Na skutek tego odbyły się uciążliwe przesłuchiwania. Trzymano się wyjaśnień Fleidla który się powoływał na swoje rozmowy ze Straussem podczas pobytu w Berlinie. Fleidl wstawił się dobrym słowem za przybyłymi w jak najlepszej wierze w swoich towarzyszy. Jednak sprawa musiała znowu przejść przez wszystkie instancje a na to potrzeba było sporo czasu. W końcu pozwolono im pozostać razem z wędrowcami w Kowarach.

Gorzej było z przygotowanymi mieszkaniami – na kwatery były prawie powszechne skargi. Wprawdzie Komitet dokonywał wszystkiego co tylko było możliwe, aby wszystkich zadowolić, robiąc ciągły przegląd kwater i rozplanował je w 6 dzielnicach, które były często kontrolowane, nawet za pomocą hrabiny. Szczególnie zwrócono uwagę na to aby osoby stanu wolnego, umieścić osobno, oddzielnie chłopców i dziewczęta, lecz przy tak bardzo ograniczonej powierzchni którą dysponowano oraz ich ciasnocie było to prawie niemożliwe.

Można było zaspokoić tylko ostateczne potrzeby czyli takie najniezbędniejsze lecz nie było mowy o wygodach. Wynajęte izby były do tego stopnia przepełnione, że miastowy lekarz, który swoją pomoc ofiarował dla nich bezpłatnie, wmieszał się do tego rozdziału. W jednym z pokoi leżało 16 osób obok siebie, a obok w maleńkiej komórce która dodatkowo była bardzo wilgotna i śmierdziała stęchlizną mieszkało 6 osób. U innego gospodarza mieszkało w maleńkiej izdebce na tyłach domu spało 12 Tyrolczyków. U życzliwego i pobożnego i trochę skrupulatnego radcy komercyjnego o nazwisku Gebauer, który swoje zapasowe pokoje dał do dyspozycji Zillertalczyków , wprawdzie był to obszerny i przestronny pokój, spało aż 40 mężczyzn. Dla takiej liczby osób, wyjaśnił dr Veigel, pokój ten jest zbyt mały i za niski, tak że już rano mężczyźni nie mieli czym oddychać, powietrze było rankiem nie do zniesienia – istny fetor.

Ten sam radca miał się jeszcze poza tym zatroszczyć o dalszych 30 osób – nie jest to drobnostka jak wzdychał, szybko więc poprosił aby więcej osób już do niego nie przysyłano, gdyby jednak miasto było bardzo obciążone to wziąłby jeszcze 15 osób do siebie ale więcej już na pewno nie. Łącznie mieszkało u niego aż 85 osób. W innym domu w Górnych Kowarach nad nową i jeszcze bardzo wilgotną piwnicą mieszkało 7 osób i 2 z tych osób zachorowało właśnie na cholerę i tu także musiał wkroczyć lekarz.

Potrzebne były kolejne przemieszczenia bo i część Tyrolczyków zaczęła się skarżyć na swoich gospodarzy. Różne prośby i narzekania stawały się coraz bardziej głośne. Wtedy zazwyczaj wkraczał Fleidl i podejmował się roli rozjemcy, mediatora między zwaśnionymi stronami. Niekiedy dochodziło do tego że prośby osiedleńców wkrótce zostały spełnione. Jednak pod względem zdrowotnym wiele było do życzenia, był to rok epidemii cholery która grasowała w całej okolicy Kowar. Wędrujący przesiedleńcy którzy często biwakowali na dworze i w deszczu w okresie zimowym stali się bardziej podatni na tę chorobę.

Wnet na prośbę samego lekarza został urządzony prowizoryczny specjalny szpital dla Tyrolczyków, lecz oni jak to zwykle u nich bywa byli bardzo nieufni i stawali się uciążliwymi pacjentami i z wielką niechęcią poddawali się zarządzeniom lekarza. Sami osobiście skarżyli się do hrabiny że lekarz nie pozwala im nawet napić się wody. W takiej sytuacji lekarz też wysłał specjalne pismo do Komitetu w którym przedstawił swoje stanowisko. Na szczęście a może dzięki podjętym środkom ostrożności choroba nie zadała większych strat i przestała się rozprzestrzeniać po zajmowanych kwaterach.

Epidemia zabrała jednak 5 ofiar wśród przybyszów, pociechą jednak było to że już tym razem umarli mogli być pochowani z należnym im szacunkiem i w obecności osoby duchownej, a wcześniej udzielił umierającym Wieczerzy Pańskiej – komunii św. Zmarli zostali pochowani w obecności całej społeczności. Niektórzy zmarli byli bardzo biedni tak że pochówkiem musiał się zająć Komitet i pokryć potrzebne wydatki.

O stanie zdrowia kolonistów Komisja dowiadywała się systematycznie od opiekującego się nimi lekarza który został zobowiązany do składania sprawozdania. W tym czasie również sporządzono odpowiednie i szczegółowe tabele o liczbie, nazwiskach, wieku, zabranych ze sobą rzeczach, o pozostałym majątku, o pozycji i zawodzie poszczególnych osób, jak również jak wielkie obszary ziemi zamierzają sobie kupić oraz jak sobie wyobrażają czekające ich życie w państwie pruskim.

Z wyliczonych szacunków wynikało że przybyło do Kowar 137 rodzin które składały się z 416 osób. Ich nazwiska były zazwyczaj takie jak w południowych Niemczech. W spisie statystycznym ułożono je wszystkie według alfabetu. Znajdziemy tam wielu: Fleidlów, Fankhauzerów, Innerbichlerów, Geislerów, Klockerów, Kreidlów, Oblasserów, Steinlechnerów, Schiestlów, Wescheslbergerów i wiele innych.

Pośród imion spotyka się na pierwszym planie podobnie jak u nas: Jakub, Józef, Ignacy, Maciej, Paweł, Jerzy, Anna, Elżbieta, Gertruda, Maria, Magdalena, Marta. Ale częściej spotyka się imiona jak: Adam, Baltazar, Bartłomiej, Kajetan, Szymon, Sebastian, Vit, Waldhauser, Judyta, Sara, Waldburgia, Walpurgia.

Ciekawie przedstawia się również przekrój wiekowy, przedstawia to kolejny rejestr z maja 1838 roku, który wykazuje już tylko 403 osoby. Niektóre zmarły w między czasie, inni mieli tylko tymczasowe paszporty, ale mniejsza liczba została dokładnie wyjaśniona. Aż 80 lat przekroczyły 3 osoby, a mimo to odbyły tak daleka podróż i dotarły szczęśliwie do celu, 12 osób miało ponad 70 lat, 16 ponad 60 lat, największą liczbę stanowiła grupa między 20 a 30 rokiem życia bo było ich 71 osób, pomiędzy 30 a 40 rokiem życia było również dużo bo 70 osób, do 5 lat życia było 27 dzieci, 10 dzieci 1 rocznych, a 66 osób było pomiędzy 10 a 20 rokiem życia.

Gdybyśmy podzieli wędrowców na kategorie według ich majętności, to powstały by 4 grupy – klasy. Na czele stali chłopi – gospodarze dobrze zamożni a było ich 37 rodzin czyli 201 osób, a więc prawie połowa wszystkich Tyrolczyków. Oni sami mieli majątek na około 100 000 guldenów które przynieśli ze sobą, zaś 31 800 jeszcze nie nadeszło. Im to właśnie towarzyszyło 9 osób jako służba, przyprowadzili ze sobą 34 konie które sprzedali po drodze, gdyż uważali że w Prusach nie będą im już potrzebne.

A co oni jeszcze tam pozostawili np. Baltazar Rieser posiadał w ojczyźnie następujący majątek: dom z izbą i kuchnią, 10 komór, 2 piwnice, 13 stajni było dobrym bydłem zapełnione które latem pędzono na górskie stoki – pastwiska, które były wystarczające na 36 krów. 150 cetnarów dawały mu dzikie pastwiska. Podwórze było bardzo obszerne. Jego gospodarstwo składało się z 7 cagów gruntu, 3 łąk, 10 lasu, 2 alpejskie chaty – schroniska również należały do niego. Jeżeli zamienimy to na miarę pruską to jego pola wynosiły 28 morgów, łąka 12 morgów, las 40 morgów i 104 morgi pastwiska. Zaś jego osobisty majątek wynosił 3 649 talarów. Jednak nie był on jedynym, który mógł się wykazać takim majątkiem, wielu innych też nie pozostawało za nim w tyle.

Druga klasa składała się z małych właścicieli domów a było ich 11 rodzin czyli 55 osób. Oni również przynieśli ze sobą majątek na kwotę 15 652 guldeny, a do pobrania w swojej ojczyźnie mieli jeszcze 7 000 guldenów. Trzecia klasa była najmniej liczna dzierżawców ziemi i bydła – 5 rodzin czyli 30 osób. Za to zaś 4 grupa była sporo liczna tzw. goli obywatele, liczyli 84 głowy, z których zdecydowana większość była stanu wolnego, ich liczba wyniosła 130 osób, posiadali oni również zaoszczędzony grosz w ilości 18 630 guldenów przywieźli ze sobą.

Jeśli chodzi o pozycję i rodzaj zawodu Tyrolczyków to przeważali chłopi – gospodarze z 35 rodzinami, 29 pracowało na służbie, 12 osób na utrzymaniu i 10 osób żeńskich, 10 tkaczy, 6 drwali, 3 zbieraczy granatów, 3 stolarzy, 3 hodowców bydła, 2 szewców itd.

Pieniądze które koloniści ze sobą przewieźli, nie mogły długo jako martwy kapitał leżeć. Komitet zaraz się nimi zaopiekował. Uważano aby dać je na konto, aby z tego rósł procent. Najpierw musiano wszystko dokładnie policzyć, w tym celu wezwano wszystkich do ratusza. Wtedy oczom zgromadzonych pokazały się kolorowe monety, jeszcze dziwniejsze różne pamiątki – drobiazgi, szkatuły, pudła, sakwy, torby i różne puszki oraz listy.

Z przyjacielską pomocą znających się na rzeczy, którzy się dobrowolnie do tego zgłosili, zostało wszystko policzone i każdemu z osobna wystawiono pokwitowanie gdy zdeponowali swoje oszczędności. Z początku nie bardzo wiedziano co zrobić z tak wielką sumą. Wtedy zasięgnięto rady u kowarskiego kupca Kertschera. Według niego czeskie srebrniki bardzo dobrze będzie wydać w sąsiednich miastach, bo panuje tu ożywiony handel z czeską produkcją lniarską. Jednak należy się wystrzegać, aby nie od razu wydać wszystkiego na ten rynek. Ten pomysł wydał się bardzo uciążliwy. Zwrócono się więc do Wrocławia gdzie zostało ustanowione, że Królewski Bank wymieni walutę i oprocentuje go w skali 3%. W następstwie tego 84 osoby zdeponowały swoje pieniądze które po wymianie dawały majątek spory bo 53 630 talarów. Zapakowano je i wysłano do Wrocławia za 96 talarów ale to emigrantom zostało darowane.

Jak się okazało bogatsi nie oddali wszystkiego co zdążyli w życiu uciułać. Biedniejsi też niechętnie się ze swoim groszem rozstawali i ciężko było ich przekonać o korzyści oddania choć mieli tego nie dużo. Ale gdy ich sakiewki miały być zatrzymane, zażądali ich zwrotu. Byli i tacy którzy nie zgłosili się z pieniędzmi. Ogólnie mówiąc cały majątek Tyrolczyków wynosił o wiele więcej niż go zdeponowano i sięgał sumy około 70 000 talarów. Zapisano że Tyrolczycy posiadali majątek w drobnych i na stanie składający się z 139 488 guldenów.

Ci którzy na swoje potrzeby zażądali zaliczki taką oczywiście otrzymali, jeżeli uzasadnili swoje potrzeby. Taką pożyczkę otrzymało 17 rodzin w sumie 3 849 talarów 15 groszy. Biedniejszym i całkiem ubogim napływały dary z okolicy i z zagranicy. Najpierw zorganizowano kolekty w kościołach i tak z Górnej Austrii napłynęło 170 talarów, z Drezna 60 talarów itp. Następnie napływały małe i większe sumy od poszczególnych osobistości np. od księcia Wilhelma z poleceniem zakupu najpotrzebniejszych rzeczy, tak zakupiono pończochy, chusty, rękawiczki mimo że uważano to za luksus oraz cieplejszą odzież zimową.

Trwalszym od darów był im wypłacany codzienny ryczałt w postaci kieszonkowego, który był im wypłacany na bieżąco. Specjalny budżet żywnościowy został szybko przygotowany i zatwierdzony na najwyższym szczeblu. Na okres 1 roku wyznaczono 22 500 talarów. Prawie połowa z tego poszła na zaopatrzenie chleba – 4 626 talarów. Każda poszczególna rodzina otrzymywała codziennie 2 srebrne grosze, samotna osoba 3 srebrne grosze, każdemu przyznano porcję chleba a mianowicie dziennie 2 funty.

Stosunkowo nisko płacono za zakwaterowanie 85 talarów i 6 srebrnych groszy. Dla lekarza i apteki zostawiono wolne konto. Jak wspomniano lekarz stawił się na ochotnika do dyspozycji, zaś opłaty aptekarskie przez dłuższy czas opłacał książę Wilhelm z Karpnik. Po wygaśnięciu epidemii oświadczył że opłacani będą tylko bardzo biedni Tyrolczycy.

Niestety, Komitet otrzymywał pieniądze bardzo nieregularnie. Ciągle musiano przypominać i składać petycje o pieniądze we Wrocławiu, a robił to kasjer podskarbi z Kowar. W pierwszym okresie przysłano zwykle 1 000 talarów, później w ratach po 2 000 talarów, a na koniec po 4 000 talarów. Przy czym należało jeszcze walczyć z wieloma trudnościami. Jeden z kasjerów odkrył formalne błędy w pismach Komitetu, również nie podobała mu się forma podpisów, innym razem forma pokwitowania które zaczął krytykować. Wszystko miało być kwitowane według wymyślonego przez niego formatu, więc rzadko był usatysfakcjonowany. Należało w kółko pisać pisma, a pieniądze były przecież pilnie potrzebne bo ciągle kasa była pusta, zaś zaliczki ciężko było wydębić. W związku z takimi kłopotami Komitet zaciągnął w końcu pożyczkę z kasy budowlanej, która i tak jak zwykle posiadała mało pieniędzy.

Na jaką wysokość opiewała całkowita suma opieki i wyżywienia, nie można dokładnie ustalić. Jednak suma pochodząca z budżetu, ledwo wystarczała na wszystkie wydatki, ponieważ sposób utrzymania nie odbywał tak jak to przyjęto jeden rok lecz prawie dwa lata, bo tak długo istniał komitet opiekuńczy. Członkowie tego Komitetu byli bardzo zapracowani bo ciągle dochodziły im nowe obowiązki.

Do okręgowego starosty hrabiego Matuszki należał obowiązek prowadzenia korespondencji z urzędami, on to miał w swojej pieczy rejestr wszystkiego i do niego należała dokładna kontrola. Ponieważ nie mieszkał w Kowarach i nie był na co dzień w kontakcie z Tyrolczykami, to jego działalność była mniej widoczna i do tego mało korzystna. Trudniejsze zadanie miał burmistrz Kowar Flugel, dyrektor zakwaterowania, on to właśnie wszystkim skargom musiał zaradzić, załatwić. Do niego to właśnie należała kontrola mieszkań, stajni i innych pomieszczeń. Zajmował się policją i sporządzał różne zestawienia i tabele oraz handryczył się z gospodarzami którzy chętnie chcieli podwyższać zaproponowane czynsze i ciągle byli niezadowoleni z przebywających u nich przesiedleńców. Do niego należało łagodzić zatargi osiedleńców z najemcami.

Sporządzał również różne raporty do urzędów, w sprawach finansowych kontrolował, z duchownymi radził w sprawach dotyczących religii i musiał doglądać by Tyrolczycy regularnie uczęszczali do kościoła. Na niego spadło zbyt dużo obowiązków, tak że Komitet przydzielił mu asystenta – podporucznika. Jednak ten oficer wydawał się nie rozumieć problemów, trudno dogadywał się tak z Komitetem jak z osiedleńcami. Doszedł on do wniosku że burmistrzowi jest raczej potrzebny zastępca a nie asystent czyli on jest tu zbyteczny. Po otrzymaniu wynagrodzenia odszedł z zajmowanego stanowiska, zaś burmistrzowi zaczął pomagać w tej trudnej i odpowiedzialnej pracy jego syn

Jednak najwięcej trosk i załatwień oraz starań o Tyrolczyków ponosiła przewodnicząca – prezydentowa pani hrabina von Reden z Bukowca. Swoje zadanie spełniała z wielką dokładnością, z wielkim oddaniem i ogromnym sercem dla osiedleńców. Z godnością i prawdziwym kobiecym taktem kierowała służbami kościelnymi, medycznymi i szkolnymi sprawami. Tysiące codziennych małych trosk Zillertalczyków a szczególnie kobiecych docierało do jej uszu, do jej serca. To ona wyznaczała nauczyciela i jego pensję, ona rozmawiała z pastorem o wewnętrznych i sercowych sprawach. To ona dostarczała pracy kobietom aby mogły szyć i robić na drutach czy cerować. Ona namówiła je aby gotowały dla nieżonatych mężczyzn i niezamężnych kobiet. To tych wzięła pod swą szczególną matczyną opiekę.

Jednak niekiedy musiała się odsunąć od nadmiaru obowiązków, bo musiała sporządzić wiele pism w najważniejszych sprawach jej podopiecznych. I tak pisała np. wprost do samego króla, do naczelnego prezydenta, nigdy też nie zrażała się od tego że do niektórych „drzwi” musiała wielokrotnie się dobijać, dopraszać załatwienia jakiejś sprawy. Sami Tyrolczycy odczuwali jej opieką na co dzień, niekiedy mówili że „poszliby za tą Panią nawet w ogień”. Prosty ale wierny wyraz tej postawy dali w liście, gdzie zachowując możliwie najprzyjemniejszą formę – nazywają Ją prezydentową:

Dobrze i szlachetnie urodzona Jej Ekscelencja Pani hrabina, nasza najlepiej myśląca i troskliwa Pani, Matka z Bukowca”

Jej mocną podporę stanowił wybrany Zarząd spośród gminy tyrolskiej. Zarząd ten składał się z 4 zaufanych mężczyzn: Heim, Brucker, Stock i Fleidl. Także Zarząd ten nie miał łatwego zadania, na co dzień byli oni reprezentantami oraz rzecznikami w różnych urzędach i w Komitecie. To oni wewnątrz troszczyli się o swoich towarzyszy, o spokój i porządek, łagodzić powstające spory, obracać wszystko w dobrą stronę. To Heim i Fleidl byli uważani za prawdziwych przywódców grupy tyrolskiej. Już w Zillertalu mieli oni u swoich sąsiadów prawdziwe i wysokie poważanie. Na dodatek obaj byli mocno obeznani w Piśmie Świętym.

Heim wcześniej przeciwstawiał się sekciarskiemu wpływowi na swoich mało obeznanych sąsiadów w piśmie. Jednak jego autorytet przywiódł ich z powrotem na właściwą drogę. Jeszcze większy i ważniejszy wpływ miał powszechnie znany i bardzo lubiany Johannes Fleidl, to właśnie on był całą duszą Zarządu. Już jego dziadek który pamiętał emigrację salzburską, był wiernym stronnikiem ewangelickiej nauki. Syn, a jeszcze więcej wnuk byli tego samego ducha. To właśnie wnuk był najmocniejszy w Biblii ze wszystkich Tyrolczyków. Przy tym posiadał on przy swojej pozycji zadziwiającą elokwentność czyli prawdziwy dar mowy.

Takim naturalnym mówcą był Fleidl, jednym z najbardziej znaczących. Przy tym posiadał jasny, przenikliwy wzrok, szybko spostrzegawczy i rozumiejący przedmówcę. Spokojnie zastanawiał się i dokładnie rozważał i wtedy wyglądał jak marzyciel zatopiony w swoich myślach, lecz kiedy mówił, trafiał zawsze we właściwe słowa i we właściwym czasie. Kiedy w swojej izdebce miał udzielać rady lub łagodzić spory albo omawiać ważne sprawy swojej gminy, zaglądającemu obcemu człowiekowi musiał wydawać się jak ściąga ze siebie surdut i siedząc w tyrolskiej koszuli podpasanej tyrolskim pasem i z czerwonymi szelkami jak „Naczelny Komendant Tyrolu”. Andreasa Hoffera, który też nie patrząc na przyzwoitość, w czasie audiencji w swoim zamku w Insbrucku, siedział w prostym wiejskim stroju i zrywał się na równe nogi z błyszczącymi oczyma przyglądając się, jak przystrojone bydło ciągnęło na górskie pastwiska.

Wygląd Fleidla cieszył oko, była to jego zasługa jego chłopskiej postawy, jego majątek nie ma tu żadnego podkładu, bo był on tylko prostym rzemieślnikiem. Można by było go nazywać nawet biednym niż zamożnym. Wspomnieć tu należy że Fleidl przybył do Kowar jako kawaler i dopiero tu się zaręczył i ożenił z emigrantką z Zillertalu, ze swoją młodą żoną wprowadził się do swego nowego domu.

Cielesny i duchowy pokarm” przedłużył sobie Komitet za główne zadanie swojej działalności. Jeśli chodzi o „strawę duchową” to udało się szczęśliwie zrealizować niektóre powzięte plany. Śpiewnik i Biblię dostali do rąk, a na nabożeństwa uczęszczali pilnie. Jednak szczególną radość i ogromną siłę przyciągania dawały im wieczorne krótkie nabożeństwa i modlitwa w Karpnikach.

W tutejszej szkole jednoczył ich pastor 3 razy w tygodniu, wieczorem w godzinach od 5 – 7 godziny, aby z nimi razem wspólnie się modlić oraz omawiać najważniejsze religijne problemy. Także i inni goście byli mile widziani jak rodzina księcia Wilhelma z Karpnik, która często przebywała w swojej letniej rezydencji. Oni to często wspólnie się modlili i jednoczyli z prostymi Tyrolczykami.

Jednak ciągle brakowało im wykształcenia – szkolnej nauki oraz lekcji religii. Ich poglądy religijne często wymieszane były z katolickimi czy nawet z sektami. W związku z tym nazywano ich tylko „ewangelicko nastawieni” Zillertalczykami. Wcześniej więc zadbano o to, nim poszczególne grupy opuściły swą rodzinną ziemię. Specjalnie dla nich został wybrany młody nauczyciel Hartmann z Nauczycielskiego Seminarium w Bolesławcu, który wprawdzie jeszcze nie złożył swojego egzaminu, ale który się mocno odznaczał, wyróżniał swoją wiedzą. Nie miał on jednak łatwego zadania.

W godzinach przedpołudniowych naukę pobierało około 80 dzieci szkolnych do 15 roku życia, po obiedzie przychodzili dorośli Tyrolczycy którzy chcieli się pouczyć w czytaniu, pisaniu, matematyce czy historii biblijnej. Tych było aż około 90 osób. Jeszcze później około godziny 8 wieczorem siedzieli starzy ludzie i męczyli się w literowaniu pisma, a niezgrabne ręce próbowały nawet pisać zawiłe litery na papierze czy tablicy. Chcieli oni posiadaną biblię czytać a nawet zrozumieć.

Cieszyło to też, że wnet znalazł się Tyrolczyk – Michael Kolland urodzony w Burgsttat koło Mayerhoffen a zmarły w 1900 roku w Zillerthal Erdmannsdorf, który jako pomoc szkolna mógł wspierać nauczyciela. Robił to z takim zapałem i powodzeniem, że Komitet wyznaczył mu nawet honorarium – 2 talary miesięcznie. Kiedy budynek szkolny był już dla nich gotowy, miało nastąpić uroczyste otwarcie i zaproszony naczelny prezydent. Uroczystość miała się odbyć w dniu urodzin księżnej Marianny z Karpnik która tą uroczystość objęła specjalnym patronatem. Naczelny prezydent miał powitać książąt jako przedstawicieli króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III – książę Wilhelm był najmłodszym bratem króla. Jednak działalność szkoły musiała zostać nieco przesunięta a to głównie z powodu szerzącej się zakaźnej choroby - cholery, ale również dlatego że w budynku zakwaterowano też przybyszów których teraz należało przenieść w inne bezpieczne i dogodne dla nich miejsce.

Właściwe wprowadzenie do prawd nauki wiary ewangelickiej przejął sam kaznodzieja. Uważał Tyrolczyków którzy przysłuchiwali się nabożnie, za wysoce pojętnych i postępowych uczniów, którzy mogli już jako prawdziwi członkowie zostać przyjęci do kościoła. Dnia 12 listopada 1837 r. był to najbardziej uroczysty dzień jaki mogli obchodzić, gdyż wtedy rozpoczęło się świętowanie. Na uroczystość zjawili się wszyscy goście jak: książę Wilhelm z Karpnik ze swoją rodziną i nasza opiekunka pani von Reden z Bukowca.

Znowu Johann Fleidl jako nasz przedstawiciel, w imieniu wszystkich zgromadzonych wokół ołtarza Zillertalczyków odmówił wyznanie wiary. Po tym dorośli przyjęli Komunię Św. według ewangelickiego rytuału, teraz cel do którego wszyscy dążyli został osiągnięty.

Szkoła i lekcje katechizmu w pełni wszystkim dały takie zajęcie, że nikt z przybyszów nie miał powodu aby skarżyć się na brak zajęcia i próżniacze życie. Jednak sporo było takich, którym brakowało ciągłej i uporządkowanej pracy fizycznej. Nie bez powodu wspominali oni o tym w liście dziękczynnym do króla. Znali oni bardzo dobrze błogosławieństwo pracy aby ją unikać, znali oni i siebie i wiedzieli, że próżniactwo przyniesie im tylko cielesną i umysłową szkodę.

Ale czym mieli wypełnić te swoje puste godziny? Sami więc podjęli inicjatywę i zaczęli się rozglądać za stosowną pracą. Niektórzy jak kamieniarze, prosili o paszporty pracy, aby mogli handlować kamieniami. Inni prosili o pozwolenie zatrudnienia w pobliskim lesie jako dobrzy drwale, o taka pracę wystąpiło 6 Tyrolczyków. Wszystko to wcześniej musiał zatwierdzić Komitet, aby tym ludziom pójść na rękę i aby główny leśniczy Brauner ze Starych Bogaczowic ich zatrudnił. Zostali oni wyznaczeni do wyrębu drzew w Siodlanej Górze. Tam zbudowali sobie chatę z kawałków drzewa, gdzie spędzali noce w ciągu tygodnia pracy, zaś odświętne ubrania przechowywali w domu leśniczego.

Komitet nie zrezygnował także z opieki nad tymi Tyrolczykami, którzy chwilowo oddalili się od jego nadzoru. Braunerowi nakazano również aby ich w ciężkich chwilach wspierał duchowo, a przede wszystkim aby ich zachęcał aby chodzili do kościoła. Jak podawał może wyrazić „radosne uczucie” że jak dotychczas nie może dać żadnej skargi z tego właśnie powodu. Zarobek tych drwali był bardzo skromny, oni nawet za własne pieniądze musieli sobie zakupić narzędzia pracy jak piły i siekiery. Za taki zakup każdy z nich musiał zapłacić po 6 talarów, zaś ich zarobek wynosił 7,5 srebrnych groszy dziennie. Gdy rozpoczęła się twarda zima oczywiście wrócili do Kowar.

Inni zażądali aby wydać im paszporty w celu znalezienia sobie ciekawej pracy. Takie paszporty w zasadzie ważne były tylko przez jeden rok. Niektórzy aby podjąć nową pracę żądali zaliczek z zdeponowanych pieniędzy. Tylko zapobiegawczo pozostawiono pewną ilość pieniędzy na zakup kawałka ziemi w miejscu zasiedlenia. W ten sposób wypłacono 5 390 talarów z ponad 373 talarami procentu, następnie 2 068 talarów.

Niektórzy z Tyrolczyków zostali zatrudnieni np. w Mysłakowicach przy robotach ziemnych, u mistrzów ciesielskich, u mistrzów murarskich itp. Również kobiety i dziewczęta otrzymały różne oferty pracy oraz wiele z nich skorzystało z oferty pani von Reden która zorganizowała dla nich naukę różnych prac ręcznych które zapewne przydadzą się w nowym domu który niebawem mieli otrzymać.

Gdy prace nad założeniem właściwej dla nich kolonii były w toku, wielu z nich mogło już być zatrudnionych dla swego własnego domu i wtedy każdy z nich był bardzo pożyteczny. Jednak znalazło się i wielu takich, którzy bardzo szybko przyzwyczaili się do „słodkiego nieróbstwa” i ta czy inna czynność była im nie w smak! Ich to sam Fleidl określił jako „parszywe owce” którzy woleli w domu spokojnie pozostać – siedzieć i być obsługiwani przez innych, co im bardzo odpowiadało.

Oni to właśnie byli bardzo opryskliwi, pochmurni i narzekali na wszystko i wszystkich, podczas gdy innych roznosiła energia działania i otucha ciągłego czynu, uczucie zaspokojenia i zadowolenia z pracy którą wykonywali. Od tamtych słyszało się nie raz „lepiej było jednak pozostać w starym domu, a może jeszcze teraz będzie dobrze gdy zaraz powrócimy, obojętnie czy do Zillertalu czy do innej austriackiej krainy”, gdzie nie katolicy byli przyjaźnie tolerowani. Tu i w tym miejscu zarobić coś jest niemożliwe. Często wspominano o Styrii i rozmawiano o paszportach w to miejsce. Na takie żądania sam Komitet nie mógł od razu przystać. Do Zillertalu sam rząd austriacki zabronił powrotu, zaś jeżeli chodzi o Styrię to się wahano. Przecież już Rząd pruski na kolonistów przeznaczył spore sumy pieniędzy i teraz znowu pójdzie to wszystko w niwecz? Niektórzy z upartych Tyrolczyków napisali nawet w tej sprawie do samego króla, a on w swojej łaskawości powiedział aby nie robić im w tej sprawie żadnych trudności i przychylić się do ich żądań.

Dnia 29 czerwca 1838 roku ogłoszono że każdy kto chce powrócić musi uprzednio zgłosić to do Wiednia. Ta wielka ustępliwość pomogła więcej niż każdy sprzeciw w tej sprawie. Wielu z nich zadowoliło się że przynajmniej mają możliwość powrotu bez przeszkód i wielu teraz uspokoiło się.

O wiele częściej byli tacy Tyrolczycy którzy w inny sposób ciągle naprzykrzali się ze swoimi życzeniami i wymaganiami którym nigdy nie było końca. Między innymi żądali aby państwo pruskie zatroszczyło się o to by pozostała w Tyrolu rodzina dołączyła do nich. Naturalnie Komitet i Rząd pruski na takie żądania nie mógł pozwolić. Otrzymali oni pozwolenie aby sami zatroszczyli się o swoich członków rodziny. Wtedy sami już odstąpili od takiego zamiaru.

Wielu tak pokochało panią hrabinę von Reden że ciągle przychodzili z niekończącymi życzeniami i prośbami. Niektórzy myśleli że hrabina ma nieograniczone możliwości działania tak w Kowarach jak i u samego króla pruskiego. Łagodna pani wszystkie te prośby wysłuchiwała z wielką pokorą i co było tylko w jej możliwości to wszystko im załatwiała. Chętnie też stawała się dla nich pośredniczką gdy okazało się że w podróży którą odbyli zostali gdzieś oszukani. Sprzedano mu „narowistego” konia lub za swojego konia nie otrzymał wszystkich należności, gdyż miejscowa policja wzięła część zapłaty w depozyt. Często nawet sam Komitet angażował się w odzyskaniu zaległych pieniędzy z konta w Zillertalu. Po takich interwencjach zaległe sumy zaczęły coraz częściej trafiać do poszkodowanych lub zaraz deponowane w banku wrocławskim za odpowiednim pokwitowaniem.

Zdecydowana większość ich czuła się podniesiona na duchu, przez okazywaną im ze wszystkich stron dobrocią i miłością w ich nowej ojczyźnie. Teraz tylko czekali na szczęśliwe i pomyślne rozwiązanie wciąż przeciąganej sprawie osiedlenia. W tej sprawie Tyrolczycy wysłali specjalny list do samego króla.

Minął już prawie rok od osiedlenia w Kowarach, gdy nagle pojawiła się jeszcze jedna bardzo spóźniona wędrowniczka z Zillertalu. Historia jej emigracji jest bardzo ciekawa i zajmująca oraz znamienna dla ducha i energii ludzkiego gatunku jak również świadczy o jej religii do której tak była przekonana.

Anna Mayer pochodziła z Vompp w okręgu Schwatz. Od pewnego czasu jak mówiła czuła wewnętrzny pociąg do nauki ewangelickiej, podczas gdy jej rodzina tj. rodzice 4 siostry i jeden brat była wyznania mocno katolickiego. Ona jednak ciągle rozmyślała, samodzielnie się zapatrywała bardzo pozytywnie w kierunku wiary ewangelickiej, pomimo że jeszcze zewnętrznie dalej należała do wyznania katolickiego.

Od wielu lat samodzielnie zajmowała się sprzedażą własnoręcznie wykonanych towarów. Nie była ona znowu tak bardzo wykształcona bo przecież umiała już czytać i pisać. Często samodzielnie zagłębiała się w religijne problemy które nie obce również były jej koleżankom. Podczas wyjazdu wygnańców z rodzinnego Tyrolu w 1837 roku, toczyła ze sobą walkę aby odważnie zdobyć się na decyzję i publicznie wyznać swoja wiarę no i wprowadzić to w czyn. Bo raz zasiane ziarno w jej sercu pozytywnie zaowocowało.

Paszport do wyjazdu za granicę już dawno posiadała z powodu wykonywanego zawodu i mając już 36 lat postanowiła wybrać się w drogę za innymi. Nawet nie pożegnała się ze swoja rodziną ze strachu że w ostatniej chwili zabronią jej tego szalonego pomysłu. A oto jak ona później o sobie opowiadała.

Mój pierwszy pomysł powstał gdy byłam w podróży do Monachium z pełnym koszem bagażu na sprzedaż gdzie zatrzymałam się na 9 dni. Później pojechałam do Augsburga, Nordlingen, Gunsenhausen, Norymbergii, Furth, Erlangen, a stamtąd do Kisingen gdzie przebywałam aż 10 dni. Szukałam tutaj ewangelickiego kaznodzieję którego poznałam już wcześniej gdy bywał w Tyrolu. U niego chciałam uzyskać poradę jak podróżować dalej, ponieważ mój paszport ważny był tylko do Bawarii.

Pastor poinformował mnie że w Kissingen przebywa pruski Generalny Dyrektor Poczty na kuracji kąpielowej, więc on skorzysta z tej okazji i porozmawia z nim w mojej sprawie. Głównym jednak tematem w rozmowie będzie jak mam dotrzeć do pruskiej granicy. Tak też się stało. Pan Nagler napisał do Sądu Okręgowego aby załatwić mi wizę na dalszą drogę do mojego paszportu. Zdecydowano że on wyśle list na granicę aby mi pozwolono przekroczyć pruską granicę.

Za rada pastora, pozostałam jeszcze kilka dni w Kissingen. Po 9 dniach dostałam list z adnotacją, że tutaj mam otrzymać od pana Nagler zaświadczenie z pozwoleniem na dalszą podróż. Stąd jednak miałam tylko zapłaconą podróż do Sachsen – Meiningen przez pastora z Kissingen i pastora ewangelickiego z Norwegii.

Od tego więc miejsca aż do Erfurtu czyli przez 4 dni całą drogę odbyłam pieszo. Po przybyciu na miejsce udałam się do kierownika szkoły Świętego Marcina z listem który wcześniej otrzymałam od pastora z Norwegii. Ponieważ nie było go w domu, list dałam jego żonie, która była córką tamtejszego burmistrza. Żona nauczyciela zaprowadziła mnie do swojego ojca który zaraz poszedł ze mną do pana starosty, aby tam omówić i załatwić wizę paszportową. Starosta przyznał dla mnie wizę, jednak nadmienił że nie wie czy w Zeitz na granicy będą mi sprawdzać paszport.

Gdy znowu miałam paszport w ręku udałam się w dalszą drogę do Zeitz, tj. około 3 dni drogi pieszo. Chciałam aby tutaj sprawdzono mi paszport, jednak odmówiono mi z powodu nieobecności starosty w domu, a ten osobiście musi obejrzeć paszport. Pod wieczór gdy starosta powrócił, przysłał mi wiadomość abym nazajutrz zgłosiła się do niego przed obiadem. On to powiedział mi że otrzymał list od pana Nagler i mam pozwolenie na wejście do państwa pruskiego. Następnie posłał na policje w celu przejrzenia mojego paszportu i wydania karty wolnego przejazdu.

Zaopatrzona w odpowiednie pozwolenia i dokumenty, dalszą drogę postanowiłam odbyć dyliżansem pocztowym. Jednak po dojściu na pocztę okazało się że dyliżans już wyjechał i musiałam poczekać tylko 4 dni na jego powrót. Na piąty dzień dyliżansem wyruszyłam w dalszą drogę tym razem do Gerlitz – Zgorzelca. Tu zatrzymałam się na 3 dni, aby w Herrnhut tj. 3,5 mili od Gerlitz, odwiedzić dobrego przyjaciela, także Tyrolczyka który od 6 miesięcy już tu zamieszkał. Był on krawcem, a znałam go jeszcze w Schwatzu gdzie pracował przedtem.

Stad znowu dyliżansem pocztowym pojechałam do Jeleniej Góry na godzinę pół do 11 w sobotę. Tutaj dowiedziałam się że muszę poczekać do poniedziałku aby udać się dopiero do Kowar. Ja nie zgodziłam się i z tego powodu zażądali ode mnie kartę, którą zaraz muszę odesłać do Berlina. W niedzielę poszłam więc do kościoła a następnie postanowiłam udać się w dalszą drogę. Wieczorem doszłam do Kowar i zamieszkałam w gospodzie pod Złotą Gwiazdą. W poniedziałek, wcześnie rano udałam się znowu do Bukowca do pani hrabiny von Reden, która powiedziano mi że kieruje całą sprawą Tyrolczyków.

Hrabina zatrzymała przy sobie mój paszport i obiecała że osobiście sama porozmawia w mojej sprawie z burmistrzem. Obiecała mi że załatwi mi samodzielne zakwaterowanie w szkole tyrolskiej gdzie zamieszkałam do wtorku”.

Anna prosiła usilnie aby mogła tu pozostać i aby nauczono ją podstaw wiary ewangelickiej, „abym mogła wreszcie dotrzeć tam, gdzie moje serce od lat tam się rwało, do wolności w studiowaniu wiary”.

W między czasie kwestia osadnictwa i postawienia domów stawała się coraz bardziej nagląca. Pieniędzy przeznaczonych na opiekę Tyrolczyków coraz bardziej ubywało. Teraz pomagano tylko najbardziej potrzebującym i najbiedniejszym. Inni otrzymali już z powrotem swoje zdeponowane pieniądze za które mieli się wyżywić aż do oddania domów. Wszystkim zagwarantowano osiedlenie się w pobliżu siebie – w jednym miejscu, ale gdzie? Ciągle nie było jeszcze to zdecydowane ostatecznie!

O wyborze terytorium które pasowało by wszystkim, opisują sterty akt. Jedno było pewne, osada nie mogła być sporo oddalona od obecnego tymczasowego miejsca zamieszkania czyli od Kowar. W związku z tym z różnych stron przychodziły propozycje do Komitetu. Wielu było chętnych do sprzedaży swojego majątku aby w ten sposób uregulować swoje zadłużenia, pojawiali się również różnego rodzaju spekulanci którzy chcieli uszczęśliwić Tyrolczyków swoim kiepskim gospodarstwem za bardzo wysoką cenę. Niektórzy mieli z góry opracowany plan gdzie i jak ich osiedlić, zawsze jednak należało się doszukiwać jakiś podtekstów. Zdecyd

18-12-2022 admin

Dodaj komentarz

Śledź nas

Ostatnie komentarze

Newletter

O nas

Myslakowice.com to niezależny, prywatny portal internetowy poświęcony tematyce Mysłakowic i Dolnego Śląska. Na stronach naszego portalu można zaleźć również informacje o zasięgu krajowym i światowym. 

Wszystkie materiały, fotografie, grafiki chronione są na mocy prawa autorskiego i nie mogą być wykorzystywane komercyjnie. Przy cytowaniu na innych strona www należy dodać aktywny odnośnik do strony myslakowice.com.