9 grudnia 2023 r.
Autobiografia Emila Pyzika

Wspomnienia byłego nauczyciela fizyki, dyrektora Szkoly Podstawowej w Mysłakowicach


Urodziłem się podczas wojny na Podkarpaciu w dawnym województwie
rzeszowskim. Pochodzę z biednej, wiejskiej i wielodzietnej rodziny. Moim rodzinnym
domem była stara wiejska drewniana chałupa, kryta słomą z klepiskiem i bez prądu
elektrycznego. Ponieważ w szkole podstawowej osiągałem dobre wyniki w nauce,
dlatego zostałem skierowany do Liceum Pedagogicznego w Goilicach oddalonego od
mojego domu o 20 km. Dzięki temu, że przy szkole był internat, w którym mieszkaliśmy
przez 5 lat, to 95 % przyszłych nauczycieli było pochodzenia chłopskiego. Zdecydowana
większość absolwentów ponownie powróciła do pracy na wieś.
Pierwszą pracę w 1961 roku otrzymałem we wsi łemkowskiej Zdynia, na
pograniczu polsko - słowackim. Miejscowość pięknie położona między górami
porośniętymi wiekowymi bukami, lecz bez prądu elektrycznego, telefonu, a do autobusu
było tylko 5 km, listonosz przychodził dwa razy w tygodniu. Wieś słabo jaszcze
zaludniona po „Akcji Wisła" w 1947 roku, kiedy to wysiedlono sporą część tamtejszej
ludności na „Ziemie Zachodnie" za sprzyjanie bandom UPA. Po 1, 5 rocznej pracy,
zostałem powołany na 2 lata do wojska, a ponieważ pochodziłem z rzeszowskiego,
dlatego służbę odbywałem w Koszalinie i Kołobrzegu w Wojskach Ochrony Pogranicza.
To właśnie tam nad morzem powstała myśl, aby tym razem zatrudnić się tam,
gdzie pracuje już moja dziewczyna, czyli w Karkonoszach koło Jeleniej Góry. Czesława
pochodziła z sąsiedniej wioski i po ukończeniu 5 letniego Technikum Włókienniczego
w Krośnie w 1963 roku, za namową przedstawicieli Zakładów Lniarskich, podjęła
pierwszą pracę na Dolnym Śląsku w DZPL „Orzeł" w Mysłakowicach. Ja zaś udałem się
do Wydziału Oświaty w Jeleniej Górze gdzie zasugerowałem, aby blisko szkoły było
mieszkanie i stołówka. Moje warunki zostały zaraz spełnione i 1 września 1964 roku
rozpocząłem pracę w Państwowym Prewentorium Przeciw gruźlicy w Miłkowie, na
zboczu Grabowca, na wysokości 600 m n.p.m. w pięknym domu drewnianym
wybudowanym w stylu tyrolskim. Czesława zamieszkała w hotelu robotniczym a ja
w prewentorium.
W klasach było mało dzieci, nauka trwała tylko do godziny 12, a mieszkanie
i stołówka oraz opierunek na miejscu. Jedyną wadą było to, że do najbliższego domu
była spora odległość. Po roku pracy postanowiliśmy się pobrać. Ślub i skromne przyjęcie
odbyło się w połowie drogi między Jelenią Górą a rodzinną miejscowością
w rzeszowskim, czyli u mojej siostry w Grodkowie koło Nysy, dokąd kilka lat wcześniej
przyjechała. Teraz wynajęliśmy skromny pokoik z umeblowaniem w Górnym Miłkowie
i wreszcie razem zamieszkaliśmy. Niestety, idylla trwała tylko 2, 5 roku. Z braku naboru
dzieci chorych na gruźlicę i ze styku z gruźlicą, zakład został zamknięty. W tym samym
miejscu, lecz po generalnym remoncie powstał Zakład Opiekuńczy dla dzieci
upośledzonych tak fizycznie jak i umysłowo. Nauczyciele i wychowawcy odeszli, a ich
miejsce zajęły siostry zakonne. Zakład istnieje do dnia dzisiejszego i został jeszcze
rozbudowany.
Do Mysłakowic przyszedłem w grudniu 1966 roku na zastępstwo za bibliotekarkę,
która odeszła na roczny urlop dla poratowania zdrowia. W ten sposób zostałem
bibliotekarzem na całą dużą szkołę i nauczycielem języka polskiego w klasie 5. Praca
była ciekawa, cicha, spokojna i daleka od zgiełku szkolnego. Z domu w Miłkowie
wychodziliśmy rano o godzinie 6 i szliśmy 3 km do dworca kolejowego, skąd jechaliśmy
do Mysłakowic, następnie szliśmy żona do „Orła" a ja do szkoły. Trzeba tutaj nadmienić,
że byłem pierwszy w szkole po woźnym. Po południu wracaliśmy do domu pociągiem o
godzinie 15 z Mysłakowic i znowu pieszo ze stacji w Miłkowie kolejne 3 km.
Jak tylko rozpocząłem pracę w prewentorium, postanowiłem dalej się kształcić,
może tym razem się uda, bo w rzeszowskim nic z tego nie wyszło. Niestety, dwa lata
składałem podania o przyjęcie i za każdym razem otrzymywałem odmowną odpowiedź.
Wytłumaczenie było bardzo proste -jestem jeszcze za młody, pierwszeństwo mają starsi
nauczyciele. W tym czasie mogłem się uczyć tylko zaocznie na Studium Nauczycielskim.
Takie studium było w Jeleniej Górze o kierunku WF z biologią. Dopiero, gdy pracowałem
w Mysłakowicach, udało mi się dostać na 2 letni SN w lipcu 1967 roku. Również w tym
roku urodziła się nam córeczka, więc zdecydowanie przybyło obowiązków dla młodego
taty, studenta i nauczyciela. Większość studentów to ludzie starsi, a ja uchodziłem
jeszcze za młodego. Studiowanie polegało na nauce własnej w domu. Zjazdy odbywały
się w wakacje, przerwy świąteczne oraz soboty i niedziele, co 2 tygodnie. Biologia
polegała na opanowaniu teorii, zaś WF na ćwiczeniach praktycznych. Ponieważ byłem
młodym człowiekiem, więc nie miałem kłopotu z grami sportowymi, gimnastyką,
zabawami i tańcem. Egzaminy były podobnie jak na studiach wyższych. W wakacje
mieliśmy obowiązkowe zajęcia praktyczne na basenie miejskim na ul. Sudeckiej. Ale aby
nie przeszkadzać mieszkańcom, to nasze pływanie odbywało się wczesnym rankiem
o godzinie 7. W tym czasie woda była szalenie zimna i taka chudzina jak ja, już po
kilkunastu minutach byłem przemarznięty do kości. Wtedy prosiłem prowadzącego
zajęcia o pozwolenie wyjścia 7 wody i pobiegania wokół basenu. Puszyste panie patrzyły
na mnie dziwnie, „co ten facet wyprawia", bo one czuły się jak ryby w wodzie.
Po zakończeniu zajęć na basenie, każdy z nas miał otrzymać papiery instruktora
pływania, oczywiście nikt z nas takiego dokumentu nie otrzymał. Pracę dyplomową
pisałem o tańcach ludowych z rzeszowskiego. W tym czasie dostęp do maszyny do
pisania był bardzo utrudniony, dlatego pracę napisałem ręcznie, a pięciolinie sam
rysowałem na papierze. Jak było do przewidzenia WF-u prawie nigdy nie uczyłem, ale
z biologii niekiedy prowadziłem zajęcia w klasach o nachyleniu rolniczym.
Szkoła w Mysłakowicach mieściła się i dalej jest w dawnym pałacu królewskim
rodziny Hohenzollernów. To tu swoją letnią rezydencję mieli król pruski Fryderyk
Wilhelm III, jego syn Fryderyk Wilhelm IV oraz cesarze niemieccy Wilhelm I i II w latach
1832 -1909. Po sprzedaży pałac przeszedł w prywatne ręce. Podczas wojny w pałacu
przechowywano dokumenty z Berlina i Wrocławia. Po wojnie przez kilka miesięcy pałac
był siedzibą dowództwa Armii Czerwonej. Przez 2 lata był siedzibą Państwowego
Monopolu Spirytusowego, a następnie przez 3 lata stał opuszczony. Wtedy został
doszczętnie splądrowany i zdemolowany. W 1950 roku władze lokalne zdecydowały,
aby dawny pałac królewski przebudować na szkołę podstawową. Po 3 latach remontu
i przebudowy z dawnych komnat powstały wielkie i funkcjonalne klasy. W 1953 roku do
tak zmienionego pałacu wprowadziła się szkoła.
Gdy kierowniczka szkoły dowiedziała się, że w wojsku ukończyłem roczną Szkołę
Podoficerską z Radiolokacji, czyli elektryczności i elektroniki, stwierdziła, że jestem
dostatecznie wykształconym człowiekiem, aby w szkole objąć „katedrę fizyki" w klasach
VI -VIII po koledze Stanisławie, który teraz wreszcie zajmie się tylko techniką dla
chłopców.
Klasa do fizyki mieściła się na II piętrze, tam gdzie teraz jest język polski, do klasy
przylegała mała izdebka, którą przeznaczyłem na zaplecze. W klasie stała 4 szafy
z pomocami naukowymi. Aby zorganizować tak modne wtedy nauczanie w grupach, stare
stoliki ustawiłem w kształcie litery U, w ten sposób w grupie 3 ławek siedziało
6 uczniów, a takich grup było w każdej klasie 5-6. Już wtedy w szkole znalazłem 2 stare
duże biurka i złączyłem je razem oraz nakryłem ciemną ceratą. W ten sposób powstał
duży, wygodny stół do przeprowadzania różnych doświadczeń i eksperymentów z fizyki.
Największym problemem był brak odpowiedniego zasilania prądem
elektrycznym, wtedy w szkole nie było jeszcze odpowiednich pomocy tego typu. Wtedy
z prośbą zwróciłem się do kierownika miejscowego PGR-u, którego dzieci uczyłem
w szkole, o przekazania dla szkoły 2 starych akumulatorów od traktora „Ursus lub
Zetor". W ten oto prosty sposób mieliśmy już w szkole swoją elektrownię, którą co jakiś
czas należało doładować w PGR. Już wtedy powstawały zajęcia pozalekcyjne dla
chętnych uczniów o różnej specjalności. Na takich zajęciach zaczęliśmy wykonywać
proste pomoce do fizyki, których nie można było nigdzie dostać. Niektóre z nich
przetrwały do dzisiaj i dalej dobrze się mają.
Gdy w szkole w Mysłakowicach zatrudniono mnie na stałe, otrzymałem wtedy
szansę, jako osoba potrzebna w gminie, aby otrzymać mieszkanie służbowe z małą
opłatą dla gminy. Oczywiście wszystkie sprawy służbowe załatwiała żona, bo była w tym
lepsza i miała koronny argument - była w ciąży. Po kilku miesiącach oczekiwania takie
mieszkanie otrzymaliśmy w Mysłakowicach - jeden pokój i kuchnia o powierzchni 28
m2, a wszystkie wygody na korytarzu lub podwórku.
Wynajęty malarz kolejowy, (bo tylko tacy mieli dostęp do farb), odnowił ściany,
okna, podłogi i drzwi - oczywiście za pracę i materiał należało sporo zapłacić. Aby ogrzać
malowane mieszkanie w styczniu, pożyczałem węgiel w szkole i woziłem go na sankach
do nowego mieszkania oddalonego o 2 km. Do tak odnowionego malutkiego „pudełka"
przeprowadziliśmy się z Miłkowa dnia 12 stycznia 1968 roku, po 2 latach dojeżdżania
do pociągiem do pracy. Przewożący nas kierowca zakładowej ciężarówki, robił sobie
z nas żarty, kto to widział, aby książek było więcej niż mebli i ubrań.
Mimo że byłem jeszcze młodym nauczycielem, bo miałem zaledwie 6 lat praktyki,
jednak pani kierownik szkoły przydzieliła mi wychowawstwo w klasie VII d. W klasie tej
miałem większość przedmiotów, czyli uczniowie byli całkowicie zależni od
wychowawcy. Uczyłem ich polskiego - głownie czytania na głos, pisania i opowiadania
tego, co przeczytali, matematyki - 4 działania, ułamki, % i trochę geometrii, fizyki,
chemii, biologii i geografii -w miarę możliwości wszystko praktycznie, namacalnie.

Ponieważ byli to uczniowie przerośnięci o 2 lub 3 lata, więc niektórzy mieli już po 16 czy
17 lat, dlatego i problemy z nimi były inne.
Wiele razy zamiast prowadzić zajęcia lekcyjne, szedłem do parku i szukałem ich,
gdzie obecnie siedzą i co tam robią? Dziewczęta były wyrośnięte i gotowe do pójścia za
mąż, dlatego nie w głowie im była nauka. Wywiadówki odbywały się wtedy 4 razy do
roku, więc z rodzicami rzadko się spotykaliśmy.
Gdy pojawiały się problemy to brałem dziennik, wsiadałem na rower i jechałem
do poszczególnych rodziców. Po takiej rozmowie uczeń przynajmniej miesiąc
zachowywał się poprawnie. Klasę taka wymyślili sami nauczyciele przy poparciu
kierownika szkoły i aprobacie Wydziału Oświaty w Jeleniej Górze. Pozostali nauczyciele
pozbyli się z klas drugorocznych, opornych, źle zachowujących się uczniów. Byli wśród
nich i bardzo grzeczni, kulturalni, ale z nauka mieli wielkie kłopoty.
Dzisiaj uczniowie ci mają już po 50 lat, gdy się spotykamy wspominamy tamte
trudne i odległe czasy a oni swego opiekuna i wychowawcę. Dzisiaj uważam, że
tworzenie takiej klasy było złym pomysłem na problemy wychowawcze. W klasie nie
było wzorca, nie było, z kogo brać przykładu, nawet nie było, od kogo odpisać zadania.
Uczniowie postawiony mieli jeden podstawowy warunek - muszą chodzić do szkoły
systematycznie, a wtedy nauczyciel „stanie na głowie" i coś ich przecież nauczy, a oni
ukończą szkołę podstawową. Po ukończeniu klasy 8, w większości poszli do pracy, tylko
nieliczni poszli do szkoły zawodowej. Ponieważ była to najstarsza klasa, to pani
kierownik często nas wysyłała do różnych prac fizycznych i społecznych, które na szkołę
spadały. Chodziliśmy, więc na wykopki do PGR, zbierania kamieni na polach po
wykopkach, sadzenia lasu, grabienia liści, kopania działki szkolnej, porządkowania ulic
przed pochodem 1 majowym. Uczniowie ci zawsze chętni byli do każdej pracy i wtedy
nigdy nie sprawiali żadnych kłopotów
Po 2 latach nauki fizyki w klasie na II piętrze, udało mi się przekonać panią
kierownik, że pracownia fizyczna powinna mieścić się w dużej sali, gdzie zmieszczą się
ławki, szafy z wszystkimi pomocami naukowymi. Salę taką otrzymałem na I piętrze po
języku polskim + dwa zaplecza do przygotowywania doświadczeń, pracownia mieści się
tam do dnia dzisiejszego. Ustawiłem tam ponownie stare biurka, duże krzesło i stołek
obrotowy i wywalczyłem dwie tablice, czym naraziłem się koleżankom, że mam za duży
luksus, bo one mają tylko po jednej. Wreszcie miałem własną salę, do której nikt inny nie
wchodził i nic mi nie ruszał. W tej sali odbywały się tylko lekcje fizyki i zajęcia z klasą
7 i 8 d. W sali tej przebywałem codziennie od godziny 8 do 15 prowadząc lekcje i zajęcia
kółek zainteresowań.
Oprócz lekcji każdy nauczyciel zobowiązany był prowadzić bezpłatne zajęcia
pozalekcyjne, minimum 2 godziny w tygodniu. Był to czas gdzie bardzo ważne było czy
nauczyciel udziela się społecznie. Ja tez prowadziłem takie zajęcia w sobotę po lekcjach,
bo wtedy uczniowie mieli więcej wolnego czasu i mogli dłużej pozostać. W różnych
latach były to różne kółka: majsterkowiczów, radiotechniczne, techniczne, operatorów
filmowych, naprawy sprzętu audiowizualnego czy fizyczne. Uczniowie bardzo chętnie
uczęszczali na takie zajęcia - była to dla nich doskonała rozrywka. Mieli wtedy dostęp do
różnych urządzeń, przyrządów czy narzędzi. Dumni byli z tego, że mogą coś zrobić dla
szkoły czy dla siebie.
Gdy z początkiem lat 70 tych pojawiły się wreszcie pieniądze na pomoce
naukowe, wtedy kol. Stanisław - nauczyciel zpt i ja zgłosiliśmy się do pani kierownik, że
możemy pojechać do Wrocławia do sklepu CEZAS na zakupy pomocy naukowych. Pani
kierownik podzieliła pieniądze na poszczególne przedmioty, ale koleżanki bały się
jechać tak daleko, no i jak potem przywieźć te pomoce. Z Mysłakowic wyjeżdżaliśmy
pociągiem o godzinie 430 do Jeleniej Góry, a tam o godzinie 530 do Wrocławia. We
Wrocławiu byliśmy już o godzinie 9 rano. Z dworca głównego z plecakami i torbami,
szliśmy pieszo do rynku na Plac Solny gdzie w pobliżu mieścił się sklep zaopatrzenia
szkół tzw. CEZAS. Tam ustawialiśmy się w kolejkę i czekaliśmy do godziny 10 na
otwarcie sklepu.
Po wejściu każdy z nas otrzymywał aktualny wykaz pomocy naukowych do
wszystkich przedmiotów z podaniem ceny. Po obejrzeniu propozycji i zasobności
portfela robiliśmy zamówienie. Teraz znowu stawaliśmy do kolejki do kasy i około
godziny 12 każdy miał w ręku zapłacony rachunek z wykazem pomocy. Teraz jeszcze
jedna kolejka do magazynu i już o godzinie 15 mieliśmy na dziedzińcu wszystkie
zamówione pomoce w kartonach. Po wyjęciu kupionych pomocy wkładaliśmy je do
plecaków i wielkich toreb i powoli objuczony jak koń pociągowy szliśmy tym razem na
dworzec Świebodzki, gdzie o godzinie 1630 odjeżdżał pociąg do Jeleniej Góry.

Pewnego razu kupiłem barometr rtęciowy - szklana rurka 1, 5 m długości
wypełniona rtęcią! Musiałem go powiesić na sznurku i przywiązać do szyi. Można sobie
wyobrazić, jaka to była rozkosz jechać z takim towarem przez 3, 5 godziny w pociągu.
Mam nadzieję, że każdy z was się domyśla, że w sklepie zawsze były tylko pomoce do
fizyki i techniki, zaś do pozostałych przedmiotów w śladowych ilościach. Dlatego
otrzymane pieniądze od koleżanek, aby nie przepadły przeznaczaliśmy na swoje
przedmioty, im zaś kupowaliśmy drobne i tanie pomoce. Muszę przyznać, że będąc
3 razy we Wrocławiu zakupiłem do pracowni, wszystkie potrzebne pomoce naukowe,
służą one do dzisiaj, ale niekiedy były bardzo ciężkie.
Po zapakowaniu towaru w plecaki szliśmy do baru mlecznego na ul.
Świerczewskiego, aby wreszcie zjeść cos ciepłego, następnie szliśmy na dworzec
kolejowy. W Jeleniej Górze byliśmy około godziny 20, skąd o godzinie 21 mieliśmy pociąg
do Mysłakowic. Przy dobrych połączeniach w Mysłakowicach byliśmy o godzinie 2130,
a w domu o godzinie 22. Rano z plecakami i torbami szliśmy do szkoły gdzie należało się
rozliczyć z kierownikiem szkoły z pobranych pieniędzy na zakup różnych pomocy
naukowych. Prawda, że wszystko to takie proste, tak, że każda koleżanka mogła
spokojnie pojechać i zakupić dla siebie potrzebne jej pomoce. Należy nadmienić, że
podobny sklep powstał w Jeleniej Górze dopiero na początku lat 90 tych.
Teraz po rozpakowaniu pomocy i włożeniu ich do pustych szaf, należało
dokładnie przestudiować instrukcje obsługi każdej zakupionej rzeczy. Wiele z nich
widziałem pierwszy raz i nie miałem niekiedy pojęcia jak to wszystko działa. W domu
przez najbliższe dni miałem obowiązkową lekturę, aby zapoznać się z budową i zasadą
działania każdego przyrządu. I w taki sposób nauczyciel stawał się coraz mądrzejszy,
szafy wypełniały się pomocami naukowymi a lekcje stawały się coraz bardziej
atrakcyjne i ciekawe.
W sprzedaży niestety nie było tak potrzebnych tablic graficznych, do omawiania
budowy i zasady działania poszczególnych pomocy. Takie pomoce musieliśmy sami
kreślić na zajęciach pozalekcyjnych lub sam nauczyciel wykonywał je w domu tuszem
i redisówką na kartonie, następnie oprawiać i wieszać na ścianie. Sporo jeszcze lat
upłynęło zanim takie tablice pojawiły się w sprzedaży. Wtedy to nasze stare i wysłużone
tablice zastąpiliśmy bardziej estetycznymi pomocami.

W miarę upływu lat, w Jeleniej Górze organizowano dla nauczycieli fizyki
szkolenia, jak wykorzystywać ukazujące się nowe pomoce naukowe. Dobrze, że już
wtedy do pomocy dołączone były specjalne instrukcje, również w czasopiśmie
przedmiotowym „Fizyka w szkole" omawiano jak wykorzystać nowe pomoce w szkole.
W wakacje 1972 roku we Wrocławiu został zorganizowany miesięczny kurs
„radiotechniczny". Z naszej gminy wytypowano mnie. Spanie i jedzenie zapewniała
oświata, a kurs odbywał się w technikum na ul. Kamiennej. W każdy dzień od godziny
8 do 15 mieliśmy zajęcia teoretyczne i praktyczne z różnych dziedzin. Tam nauczyłem
się bardzo dużo, bo sam musiałem wszystko robić. Należało: ciąć, lutować, układać
przewody. Wszystkie wykonane i sprawdzone pomoce każdy zabierał ze sobą. Później
wykorzystywałem je w szkole na lekcjach lub zajęciach pozalekcyjnych.
Zajęcia były ciekawe, interesujące i bardzo przydatne w dalszej pracy. Po
zajęciach do wieczora czas był wolny np. do zwiedzania miasta. Trzeba powiedzieć ze 35
lat temu Wrocław wyglądał nieco inaczej - skromniej, ale na człowieka ze wsi robił duże
wrażenie. Zwiedzałem muzea, kościoły, mosty i sklepy. Wieczorem zmęczony, ale pełen
wrażeń wracałem do internatu na kolację. Nasi opiekunowie oprowadzali nas po
szkołach średnich, uniwersytecie, politechnice gdzie oglądaliśmy prawdziwe pracownie
z fizyki. Wielu z nas po kilku latach spotkało się ponownie, ale tym razem na
uniwersytecie, ale tam nie było już tak ciekawie i interesująco. Należy tu zaznaczyć, że na
miesiąc opuściłem rodzinę tj. żonę i dwoje dzieci, zapewne nie było im łatwo ze
wszystkimi problemami.
Po utworzeniu Gminy Mysłakowice w grudniu 1973 roku, latem 1974 roku
powołano Zbiorczą Szkołę Gminną w Mysłakowicach. Zgodnie z założeniem ministra
oświaty, szkoła ta miała stać się 10 - łatką na wzór ZSRR. Niestety, założenia nie pokryły
się z późniejszą rzeczywistością a zwłaszcza w latach 80 tych i cała reforma zakończyła
się na zmianach programowych.
Dyrektorem ZSG został mianowany przez naczelnika gminy młody nauczyciel
matematyki z Technikum Rolniczego w Bukowcu, zastępcą dawna kierowniczka szkoły,
zaś zastępcą do spraw szkoły w Mysłakowicach ja. Funkcje tą z wielkim
zaangażowaniem i poświęceniem sprawowałem przez okres 2 lat, ale później
zrezygnowałem, ponieważ postanowiłem zrobić specjalizację z fizyki. Zaś stanowisko to
wiązało się z olbrzymią pracą i długim codziennym siedzeniu w szkole.
Wraz z utworzeniem ZSG, otrzymaliśmy sporo pieniędzy na doposażenie
przyszłej 10 łatki i jej pracowni przedmiotowych. Tym razem po pomoce naukowe do
Wrocławia jeździłem już samochodem ciężarowym przydzielonym przez Urząd Gminy.
Po kilku takich wyjazdach zaopatrzyłem szkołę na wiele lat w różne pomoce naukowe.
Teraz kupowaliśmy nie pojedyncze modele, lecz po kilka, do pracy w przyszłych grupach
uczniowskich. Taki podział zajęć obowiązywał z fizyki, chemii, techniki i WF. Uczniowie
na lekcjach w grupach sami wykonywali doświadczenia, a nauczyciel nimi tylko
odpowiednio kierował i pilnował bezpieczeństwa. Na lekcji całościowej odbywało się
podsumowanie pracy w grupach. Zapewne było to bardziej interesujące, ale wymagało
od nauczyciela ogromnej roboty przed każdą lekcją.
W związku z pojawieniem się w szkole nowych urządzeń - pomocy
audiowizualnych, należało odpowiednio przeszkolić nauczycieli i dużą ilość
odpowiedzialnej młodzieży, byli to operatorzy różnego sprzętu. Przez wiele lat sam
prowadziłem wszystkie kursy, na które uczęszczali zwłaszcza chłopcy. W tym czasie
w Jeleniej Górze powstała wielka „Filmoteka”, która wypożyczała różnorakie filmy do
wszystkich przedmiotów, a nawet do religii. Wyznaczeni przez mnie uczniowie i po
otrzymaniu pozwolenia od rodziców, raz w tygodniu z plecakami i zamówieniem jeździli
do filmoteki pociągiem, a później autobusem. Tam pobierali nowe filmy i oddawali te,
które tydzień wcześniej wypożyczali. Przejazdy pokrywała szkoła, zaś wypożyczenia
pokrywała oświata. Przeszkoleni uczniowie wyświetlali na lekcjach filmy popularno -
naukowe, wyręczając w tym nauczyciela. Chłopcy byli z tego bardzo dumni, że mogą
obsługiwać tak skomplikowaną aparaturę. Na dużych przerwach w jesieni i w zimie
wyświetlali bajki dla całej szkoły. Teraz znowu należało powołać kółko do naprawiania
sprzętu i klejenia zerwanych taśm filmowych.
Po utworzeniu ZSG, dyrektor powołał „klasy przysposobienia zawodowego" tzw.
pz ty, dla uczniów z całej gminy, czyli z 11 wiosek, którzy byli przerośnięci wiekowo
i mieli trudności z nauką. Klasy takich były o specjalności - rolniczej lub budowlanej.
Przedmioty ogólne prowadzili nauczyciele z Mysłakowic, zaś zawodowe nauczyciele
z Jeleniej Góry. Warunkiem przyjęcia do takiej klasy było ukończone 15 lat życia.

Praktykę uczniowie odbywali w PGR lub w pobliskiej fabryce czy brygadzie remontowej
w szkole. Kurs taki trwał 3 lata i obejmował klasy:6,7,8. Po ukończeniu klasy 8 uczniowie
mieli minimum 18 lat i mogli już iść do pracy w wyuczonym zawodzie.
Warunkiem ukończenia takiego kursu było codzienne uczęszczanie do szkoły i na
praktykę. Opiekunami takich klas zostali doświadczeni nauczyciele. Dwie takie klasy,
czyli przez 6 lat prowadziłem ja. Jak z tego wynika głównym moim zadaniem w szkole
oprócz fizyki i wszelkich kółek była praca z trudną młodzieżą. Wtedy to poznałem
dokładnie całą naszą gminę, gdyż bardzo często w niedzielne popołudnie, wsiadałem na
rower i jeździłem do rodziców tych uczniów do Bobrowa, Wojanowa, Karpnik
z zapytaniem, dlaczego syn czy córka nie chodzą do szkoły zawodowej.
W pierwszym kursie, po ukończeniu klasy 8, dwie uczennice w wakacje wyszły za
mąż - miały już po 20 lat. Do dzisiaj mile ich wspominam, bo dla mnie zawsze byli mili,
grzeczni do pracy, choć z nauką mieli często wielkie kłopoty. Dzisiaj mają już około 50
lat i mają swoje dzieci, często spotykam ich na moich trasach rowerowych i miło
wspominamy tamte odległe czasy.
Po reformie oświaty w 1974 roku, minister oświaty zobowiązał wszystkich
nauczycieli przedmiotowców do podnoszenia swoich kwalifikacji do poziomu
akademickiego i uzyskania stopnia magisterskiego. Dobra: pamiętam, jak będąc zastępcą
dyrektora zajmowałem się organizacją zastępstw za nieobecnych nauczycieli w szkole
w piątki i soboty - dwa razy w miesiącu, gdy 10 nauczycieli z naszej szkoły wyjeżdżało
na studia zaoczne do Wrocławia, Opola czy Zielonej Góry.
Z naszej gminy na studia z fizyki wysłano 4 osoby, studia ukończyłem tylko ja,
pozostali po drodze zrezygnowali z różnych powodów. Władze oświatowe zwracały
nam pieniądze za podróż, dietę i nocleg. Wyjeżdżaliśmy co 2 tygodnie na 3 dni przez cały
rok oraz miesiąc w wakacje i 2 tygodnie w zimie. W lecie i w zimie spaliśmy
w internatach szkół średnich, a w pozostałe dni w specjalnie powołanych „Hotelach
Nauczycielskich" - o bardzo niskim standardzie lub na kwaterach prywatnych w mieście,
które były płatne przez nas.
Studia na fizyce rozpocząłem rokiem 0 w celu wyrównania poziomu wiedzy
z matematyki. Na studia kierowani byli nauczyciele w różnym wieku, stąd duża
rozpiętość w wiedzy z matematyki. Na zakończenie odbył się egzamin z matematyki
i fizyki. Kursantów było 120 z Dolnego Śląska, nr studia przyjęto tylko 60 osób, pozostali
musieli poczekać na następny rok. Podczas studiów i przed egzaminami, umawialiśmy
się z kolegami na wspólną naukę. Chodziło głównie o nabycie umiejętności
w rozwiązywaniu zadań z fizyki i matematyki. Takie koleżeńskie 2 dniowe zjazdy były
też w Mysłakowicach. Nasze żony zapewniały nam wyżywienie i nocleg, a my w sobotę
i niedzielę, gdy w szkole sale lekcyjne były wolne i dostęp do tablicy - uczyliśmy się.
Jeden drugiemu pomagał i tłumaczył, dzięki temu wszyscy ukończyliśmy studia
w wyznaczonym czasie. Największe kłopoty mieliśmy z ćwiczeniami praktycznymi -
pracownią, bo po wykonywaniu ćwiczenia, w domu należało wykonać setki obliczeń
a kalkulatorów jeszcze nie było. Przy takich obliczeniach zeszła noc, a rano należało
ponownie iść na zajęcia. Każdy egzamin był dla mnie dużym stresem i wielkim
przeżyciem. O uzyskanych wynikach należało się pochwalić żonie, dzieciom,
dyrektorowi i kolegom z pracy.
W 1974 roku na jesieni w Mysłakowicach wybudowano 2 bloki dla pracowników
DZPL „Orzeł". Bloki oddano w stanie surowym - same ściany. Aby przyspieszyć
ukończenie budowy, młodzieżowa organizacja ZMS w fabryce wzięła sprawę w swoje
ręce, obejmując patronacką opieką wykończenie mieszkań.
Dla władzy osiedlowej i partyjnej zakładu był to cel wielce chwalebny. Specjalnie
powołana komisja mieszkaniowa z DZPL wyłoniła listę rodzin, które otrzymają
mieszkania. Na liście tej znalazła się też moja żona, która pracowała już w zakładzie 11
lat i należała do Spółdzielni Mieszkaniowej w Jeleniej Górze. Po ogłoszeniu przydziału
mieszkań, ustalono ile godzin każdy przyszły lokato musi odpracować fizycznie na
budowie przy wykończani mieszkań. Otrzymaliśmy przydział na mieszkanie M-5, bo
mieliśmy 2 dzieci + 1 pokój dodatkowo dla nauczyciela tj. 64 m2, w związku z tym
należało odpracować 1 500 godzin.
Rozpoczęte studia należało przerwać i starać się o uzyskanie urlopu
dziekańskiego. Przez 1, 5 roku w każdy dzień, po powrocie ze szkoły, przebierałem się
w roboczy mundur i szedłem do pracy na bloki na godzinę 15 by przepracować 5 godzin
do godziny 20. Pracowałem, jako pomocnik murarza, tynkarza, hydraulika, elektryka czy
malarza, jednak najczęściej to kopaliśmy głębokie rowy na różne rury i przewody. Praca
niekiedy była bardzo ciężka, lecz jej cel bardzo chwalebny. Za wykonaną pracę +
zgromadzony wkład + % od wkładu mieszkaniowego miało wystarczyć na tzw. kaucję.
Po ukończeniu budowy otrzymaliśmy wymarzone wreszcie własne mieszkanie z bieżącą
wodą w domu, własną ubikacją i centralnym ogrzewaniem. Na usterki nikt wtedy nie
patrzył, ale z biegiem lat na to nasze „szczęście" zaczęliśmy patrzeć krytycznym okiem.
Po rocznej przerwie wróciłem ponownie na studia, zostawiając bardzo często na
kilka dni żonę tym razem już z 3 dzieci. Znowu było ciężko, a zwłaszcza żonie
nauczyciela, której mąż ciągle gdzieś wyjeżdżał jak nie na kurs to na studia, ale taki to
już nasz los. W czerwcu 1979 roku uzyskałem absolutorium na Uniwersytecie
Wrocławskim, a w szkole wiązało się to z awansem zawodowym i podwyżką płacy. Dnia
20 listopada 1980 roku zdałem egzamin magisterski i wreszcie byłem wykształconym
nauczycielem, ale jak na długo?
Temat mojej pracy powiązany był z pracą w szkole podstawowej. Zobowiązano
mnie do ułożenia pytań do testu sprawdzającego wiadomości z fizyki dla uczniów
wszystkich klas tj. od klasy I do klasy VIII. Musiały to być zadania w formie rysunkowej,
które sam ręcznie redisówką rysowałem na czystej karcie a pytania, do zagadnień
napisała mi sekretarka na
Szkolnej maszynie. Uczniowie klas I - V po przeczytaniu pytania wybierali jeden
z 3 rysunków, który uważali, że jest poprawny, zaś starsi uczniowie musieli się jeszcze
dodatkowo wytłumaczyć, dlaczego dokonali takiego wyboru.
Tak przygotowany test sprawdzający należało powielić w takiej ilości ilu było
uczniów w całej szkole podstawowej. W tym czasie nie było jeszcze takich masowych
powielarni kserograficznych. Pamiętam, że ktoś mi doradził abym się udał do Komitetu
Partii PZPR w Jeleniej Górze. Specjalne maszyny do powielania mieściły się
w pomieszczeniach piwnicznych budynku partii. Zapłatą za wykonaną pracę poza
kolejnością i bez powiadamiania przełożonych i nieodnotowana w dokumentach były
2 butelki dobrej wódki. W ten sposób przygotowany test sprawdzający rozdawałem
w każdej klasie mojej szkoły, uczniowie zaś po przeczytaniu i zastanowieniu się udzielali
odpowiedzi zakreślając odpowiednie rysunki.

Takich prac magisterskich tym samym temacie było kilkanaście w różnych
miejscach Dolnego Śląska. To na ich podstawie pracownik uniwersytetu pisał pracę
doktorską o podobnym temacie. Jaki był ogólny wynik naszych badań? Nikt z nas nie
otrzymał takich informacji. My tylko mogliśmy wnioskować o wiadomościach, jakie
posiadają nasi uczniowie, w naszej wiosce mający takich rodziców i nauczycieli.
Mając odpowiednie wykształcenie, duży staż pracy i dobrze a może bardzo
dobrze wyposażoną pracownię fizyki - wielokrotnie prowadziłem zajęcia dla
początkujących nauczycieli, którzy przyjeżdżali do Mysłakowic z różnych stron powiatu
jeleniogórskiego. Wiele razy również demonstrowałem - pokazywałem doświadczenia
z poszczególnych działów fizyki - dla naszych nauczycieli z powiatu w latach 80 tych.
W mojej pracowni często odbywały się również zebrania metodyczne gdzie można było
wykorzystać zgromadzone pomoce do pokazu przy omawianiu różnych zagadnień.
W latach 80 tych jeszcze raz pełniłem funkcję zastępcy dyrektora szkoły. Jednak
nie wytrzymałem tam długo i już po 2 latach powróciłem do mojej ukochanej
i wymarzonej pracowni fizycznej gdzie czułem się najlepiej pracując bezpośrednio
z młodzieżą. W wakacje 1990 roku zostałem znowu wytypowany na „warsztaty
metodyczne" do Nowego Sącza. Tam w ciągu miesiąca mieliśmy spotkania z autorami
nowych podręczników do fizyki. Robiliśmy wspólnie wiele interesujących i ciekawych
doświadczeń. Wspólnie rozwiązywaliśmy różne problemy występujące na lekcjach. Zaś
po południu wędrowaliśmy po okolicznych górach i zwiedzaliśmy tamte kurorty.
Po zmianie ustroju postanowiłem startować na radnego Gminy Mysłakowice.
Sporo mieszkańców na mnie głosowi to. Funkcje radnego sprawowałem przez 4 lata. Od
września 1990 roku zostałem powołany za moją zgodą na stanowisko dyrektora Szkoły
Podstawowej w Mysłakowicach. Na zastępcę dobrałem sobie kolegę matematyka,
z którym razem działaliśmy przez okres 4 lat. Zarabiałem więcej, lecz w domu teraz
byłem gościem, brak mi było rozmów z moimi dorastającymi dziećmi, a żona znowu
sama została ze wszystkimi problemami. Dużo zmieniliśmy w pracy i wyglądzie szkoły.
Zaprowadziliśmy prawdziwą dyscyplinę w pracy, wielu pracowników musiało
nauczyć się odpowiedzialności za swoją pracę i postępowanie. W szkole zapanował
wreszcie ład i porządek. Po zmianie ustroju wielu ludzi zaczęło inaczej traktować swoje
obowiązki. Wielkim wyzwaniem był dla nas wystrój szkoły, wreszcie koniec z gazetkami
i apelami okolicznościowymi. Postanowiliśmy, że na korytarzach będą osiągnięcia
naszych uczniów udokumentowane fotograficznie. Po zakupieniu odpowiedniej
aparatury, sami wykonywaliśmy setki zdjęć i tak powstawały kolejne gabloty, które
wiszą do dnia dzisiejszego i przyciągają oko uczniów, rodziców i gości. Ponieważ do
pałacu zaczęli zaglądać turyści, postanowiliśmy korytarz parteru udekorować gablotami
o historii naszych wiosek.
Kiedy byłem radnym i dyrektorem szkoły okazało się, że wielokrotnie
potrzebowaliśmy informacji o przeszłości naszych wiosek i obiektów. Tak oto powstał
pierwszy pomysł napisania historii Mysłakowic od czasów najdawniejszych do dnia
dzisiejszego. Książka taka potrzebna była dla dzieci, młodzieży oraz nauczycieli.
Wspólnie z moją koleżanka podjęliśmy próby znalezienia materiałów archiwalnych
w różnych instytucjach, które wtedy bardzo chętnie udostępniały swoje zbiory. Efektem
naszej rocznej pracy była książka pt. „Mysłakowice dawniej i dziś"
Książką zainteresowała się pani wójt, która oddała ją do druku w 1994 roku
w ilości 1000 egzemplarzy. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z historią wsi i całej
gminy. Nawiązałem wtedy wiele znajomości w naszej okolicy i z Niemcami, którzy
kiedyś tu mieszkali, a teraz odwiedzali dawny pałac królewski. Wszyscy dla mnie byli
mili i chętnie służyli pomocą. Może dzięki temu, że tak długo pracowałem w szkole, teraz
różne urzędy, dyrektorzy zakładów, proboszczowie i poszczególni ludzie, chętnie
udostępniali mi swoje cenne pamiątki z pierwszych lat po osiedleniu.
Wielu ludzi opowiedziało mi swoją historię o pobycie w niemieckim obozie pracy
przymusowej, o przesiedleniu ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej, o wywózce na
straszną Syberię, o szlaku wojennym I Armii WP, wysiedleniu Niemców, osiedleniu
w 1945 roku. W książkach tych znajduje się tysiące zdjęć, a ich oryginały udostępnili mi
mieszkańcy Mysłakowic, za co składam i n serdeczne podziękowanie. To dzięki nim, ich
fotografie, dyplomy, świadectwa czy inne dokumenty pokazały bez fałszu obraz tamtych
dni, sytuacje w domu, szkole, kościele, fabryce, na zawodach sportowych czy pochodzie.
Wraz ze zmiana ustroju na rynku wydawniczym pojawiły się nowe opracowania,
bazujące na niemieckiej literaturze i ich dokumentach. Na specjalnych stoiskach, do dnia
dzisiejszego można kupić pamiątki z tamtych lat: pieniądze, grafiki, pocztówki i zdjęcia.

Są to bardzo cenne materiały, ale zbyt drogie jak na kieszeń emerytowanego
nauczyciela. Szkoda, że w tej sprawie tak trudno o sponsorów czy opiekunów.
Mając wiele materiałów historycznych, postanowiłem je wykorzystać w swoich
prywatnych publikacjach, bo znalezienie wydawcy jest bardzo trudne. Tak powstały
książki i albumy, pisane osobiście na komputerze (pisać nauczył mnie wnuczek),
odbijane pojedynczo na kopiarce w Jeleniej Górze i tam tez oprawione. Jest to wszystko
bardzo kosztowne, bo w pojedynczych egzemplarzach + wiele przejazdów do miasta
autobusem. A oto książki mojego autorstwa znajdujące się w mojej biblioteczce: Historia
Erdmannsdorf, Historia Tyrolczyków, Historia Mysłakowic, Dzieje Mysłakowic w datach,
Legendy i podania o wioskach naszej gminy, Kościół ewangelicki i katolicki, Historia
pałacu, 60 lat szkoły, 33 lata Gminy, Wycieczki piesze i rowerowe po gminie i okolicy,
Świadkowie tamtych dni, Mysłakowice -dawniej i dziś, Czas wielkiej wody, Historia 11
wiosek naszej gminy, Znam swoja gminę, Gmina Mysłakowice na starych pocztówkach,
Artykuły z lokalnej prasy od 1945 r.
Gromadzone od wielu lat grafiki, pocztówki i stare zdjęcia posłużyły do zrobienia
wielu albumów tez tylko w jednym egzemplarzu: Pałac w Mysłakowicach, Kościół
w Mysłakowicach, Bukowiec, Karpniki, Łomnica, Karkonosze, Śnieżka, Rudawy
Janowickie, Jelenia Góra, Tyrolczycy, Gmina Mysłakowice, Wieś Mysłakowice, 55 lat
szkoły, Wojanów i Bobrów, Karpniki i okolice. Wymienione książki i albumy niekiedy
z okazji uroczystości gminnych na specjalnym stoisku udostępniam ludności naszej
gminy. Zainteresowanie jest spore, wielu „oficjeli" obiecuje wtedy pomoc w wydaniu, ale
zawsze na obietnicach się kończy. Do dnia dzisiejszego wydano dwie książki i trzy
broszury. Jedna książkę i broszurę nawet przetłumaczono na język niemiecki.
Właśnie te widokówki pokazują dawną świetność naszych miejscowości. Z nich
można dowiedzieć się gdzie stał pałac, kościół, pomnik, hotel czy gospoda; jak obiekty te
wyglądały 100 lat temu; jak żyli i ubierali się ludzie; czym zajmowali się mieszkańcy
naszych wiosek. Z samych tylko Mysłakowic posiadam po 20 latach zbierania ponad 300
starych pocztówek sprzed 1945 roku. Najpiękniejsze i najciekawsze są sprzed I wojny
światowej, zaś te z okresu II wojny są bardzo skromne i czarno-białe. Najwięcej wydano
ich w Cieplicach, Jeleniej Górze czy Mysłakowicach, ale posiadam również pocztówki
z Berlina, Drezna, Lipska, Kolonii czy Erfurtu. Największymi ich wydawcami były firmy:
Leipelta, Mannicha, Hockendorfa czy Arnolda. Cen pocztówek wahają się od 50 - 200
zł.za 1 sztukę.
Za dobrą i sumienną pracę otrzymywałem sporo nagród od poszczególnych
dyrektorów, inspektorów, kuratora a nawet ministra oświaty oraz różne resortowe
odznaczenia łącznie z Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Za pracę w szkole każdy
nauczyciel otrzymuje ocenę, co kilka lat, takie najwyższe oceny otrzymywałem przez
wiele lat, a w 1994 roku za pracę dyrektorską i nauczyciela fizyki otrzymałem ocenę
szczególnie wyróżniającą. Podczas pracy w szkole najbardziej ceniłem sobie posadę
zwykłego nauczyciela fizyki, który bezpośrednio pracuje z młodzieżą.
Na emeryturę przeszedłem po 40 latach pracy w zawodzie nauczycielskim 1961 -
2001, a ze szkołą definitywnie pożegnałem się w 2005 roku po 44 latach pracy. Podczas
swojej wieloletniej pracy w małych szkołach wiejskich uczyłem wszystkiego
z wyjątkiem religii. W latach późniejszych uległo to wielkiej zmianie i zajmowałem się
tylko jednym przedmiotem -fizyką. Dzisiaj, gdy już jestem na emeryturze często
wspominam swoją pracę w szkole, cieszę się, że moi następcy tak na fizyce jak
i w dyrekcji nie zniszczyli mojego dorobku. W dalszym ciągu dzieci, młodzież
i nauczyciele mogą korzystać z mojego dorobku. Do dnia dzisiejszego z moich
materiałów korzystali przy pisaniu pracy: 4 prace licencjackie, 2 prace magisterskie
i jedna praca doktorska. Najczęściej z moich dokumentów korzystają uczniowie
gimnazjum i liceum. Obecnie zajmuję się tylko historią naszych miejscowości. Ich dzieje
są tak pasjonujące jak niegdyś fizyka. Są one ciekawe, interesujące i bardzo pasjonujące,
pochłania to wiele czasu, energii i pieniędzy emerytowanego nauczyciela.
Kończąc tę opowieść o osach swojego życia, a na tym tle i mojej rodziny, pragnę
stwierdzić, że mam wspaniałe i wykształcone dzieci oraz kochane wnuki. Byłoby
grzechem gdybym w tym miejscu nie wspomniał o mojej kochanej żonie, która cały czas
mnie wspierała i wyręczała z wielu obowiązków, gdy ja tak często wyjeżdżałem w różne
miejsca w celu dalszego kształcenia się. Ona wtedy sama zostawała z dziećmi i tak było
naprawdę, gdy zostawiłem ją z 3 dzieci, a najmłodszy miał dopiero 1 miesiąc
i pojechałem do Wrocławia na miesiąc czasu.
Tak mijały kolejne lata, dzieci rosły, rosły też wymagania finansowe,
mieszkaniowe, a moje zarobki w stosunku do innych grup zawodowych zostawały
zawsze w tyle. Aby stanąć na wysokości zadania, zawsze pracowałem więcej niż jeden
etat i brałem wiele zastępstw za nieobecnych. Ale bardzo się cieszę z tego, że mimo
nieraz sporych kłopotów finansowych, pomagaliśmy całej 3 dzieci, ukończyć wybrane
przez siebie wyższe studia. Może nie mieli tego wszystkiego, co inni, ale w miarę
możliwości pomagaliśmy każdemu tak finansowo jak i w postaci różnych gotowych
produktów żywnościowych.
Dziś każde z nich ma już swoją rodzinę i własny dom. Teraz my, jako rodzice
i dziadkowie, jedziemy czasem, aby ich odwiedzić, porozmawiać, zobaczyć i niekiedy
wysłuchać, jakie i oni mają kłopoty. Ale ta wioska pod Śnieżką na zawsze dla nich
pozostanie „Małą Ojczyzną", gdzie każde z dzieci urodziło się i wychowało, gdzie każdy
chętnie będzie wracał, niezależnie od tego ile mamy lat i czy rodzice jeszcze żyją.

19-03-2023 admin

Komentarze

  • Z niezmierną ciekawością przeczytałam biografię pana Emila. Miałam tę przyjemność i zaszczyt, że byłam uczennicą, a potem krótko ,koleżanką i podwładną tego przesympatycznego człowieka. Dziękuję za wiedzę, empatię i specyficzne poczucie humoru. Z nostalgią powracam do mojej małej Ojczyzny. Serdecznie pozdrawiam.
  • Przeczytałam z ogromną ciekawością. Piękna historia. Dumą napawa mnie fakt ,że pracowaliśmy w tym samym zespole przez kilkanaście lat. Mysłakowice i szkoła mają miejsce w moim sercu .Pozdrawiam serdecznie.
  • Wspaniały nauczyciel. Do dziś pamiętam o teorii wzglegmdnosci. Fizyka to był najlepszy przedmiot po muzyce i wf. Ciekawa historia życia.
  • Pięknie wszystko opisane.Przeczytalam z wielkim zainteresowaniem.Pozdrawiam serdecznie



Dodaj komentarz

Śledź nas

Ostatnie komentarze

Newletter

O nas

Myslakowice.com to niezależny, prywatny portal internetowy poświęcony tematyce Mysłakowic i Dolnego Śląska. Na stronach naszego portalu można zaleźć również informacje o zasięgu krajowym i światowym. 

Wszystkie materiały, fotografie, grafiki chronione są na mocy prawa autorskiego i nie mogą być wykorzystywane komercyjnie. Przy cytowaniu na innych strona www należy dodać aktywny odnośnik do strony myslakowice.com.